Kichanie i smarkanie nie zabija, ale umęczy, dlatego kiedy w 2014 roku doktor Kellis ogłosił, że wynalazł lekarstwo na przeziębienie, świat oszalał. Kilku kolesi wpadło na pomysł ukradzenia leku i rozpylenia go nad polami uprawnymi, pomysł w sumie niegłupi, ale... Mniej więcej w tym samym czasie, kiedy doktor Kellis męczył się nad nowym specyfikiem, grupa naukowców z Denver prowadziła badania nad filowirusem „Marburg Amberlee”, który jak się okazało leczył raka, i wszystko byłoby idealnie gdyby nie to, że połączenie leku na przeziębienie i wirusa zabijającego komórki rakowe doprowadziło do powstania wirusa Kellis-Amberlle, który powodował, że po śmierci ludzie stawali się zombie.
Po ponad dwudziestu latach, o dziwo!, świat nadal nieźle się trzyma, oczywiście zombie istnieją, jednak opracowany system kontroli nad żywymi trupami sprawia, że zdrowi ludzie są w stanie – prawie - normalnie funkcjonować. Co prawda, wiele dziedzin życia uległo transformacji, jak choćby: polityka, szkolnictwo, medycyna czy media w których prym wiodą blogerzy. Do jednych z lepszych w tym fachu należy rodzeństwo Georgia i Shaun oraz ich wspólniczka, spec od elektroniki Buffy, niezawodną ekipę wybrano do prowadzenia relacji z kampanii prezydenckiej senatora Rymana. Dociekliwi blogerzy rzetelnie spełniają swoją powinność i kiedy kampanii zaczynają towarzyszyć nagłe ataki zombie, zaczynają wątpić w przypadek. Czy faktycznie mają rację?
Według mnie, powieść Miry Grant (Seanan McGuire) jest doskonałym thrillerem politycznym z krwiożerczymi zombie w tle, dlatego nie bardzo rozumiem skąd wzięło się porównanie „Feed” do horroru, owszem, znajdziemy w historii lekki klimat grozy, uczucie niepokoju i szoku, wpadniemy na kliku mało sympatycznych zombiaków, ale nie uświadczymy scen gore czy makabrycznych opisów przemocy. Absolutnie nie jest to zarzutem, jednak warto mieć to na uwadze wybierając lekturę.
Podstawą książki jest interesująco i bardzo oryginalnie ukazany postapokaliptyczny świat. Moment kiedy po raz pierwszy pojawili się pierwsi zainfekowani, i ukazały się informacje, że powstają martwi, uznany został za Dzień Sądu. Chaos, panika i szybko rozprzestrzeniający się wirus zaczęły pędzić przez ulice miast i miasteczek, zostawiając po sobie cierpienie i śmierć. To właśnie wtedy, najszybciej zareagowali blogerzy, i to dzięki nim, poznano prawdę, dlatego tradycyjne media zostały zepchnięte na dalszy plan. Szokującej zmianie uległa każda dziedzina życia, włącznie ze sposobem ubierania się i formą spędzania wolnego czasu. Znaczący wpływ na realia życia miał też postęp techniczny, który nie tylko ułatwił wynalezienie szybkiego testu na obecności wirusa we krwi, ale też znacząco wpłyną na środki masowego przekazu, dlatego cybertechnika jest jednym z motywów przewodnich tej powieści. Dane nam też będzie poznać zakulisowe przepychanki, polityczne zagrywki i metody bicia statystyk internetowych, doświadczymy również czarnego humoru, dużej dawki ironii, a także całej masy świetnych dialogów. Oprócz tego, na odbiór książki znaczący wpływ mają ciekawie zbudowane postacie. Ich cechy charakteru – najczęściej - wywołują sympatię. Poza tym, odbiera się ich bardzo realnie. Georgia i Shaun to wyjątkowi młodzi ludzie, których odmienne temperamenty wywołują często zaskakujące językowe potyczki. Jednak Bogiem a prawdą, nie do końca rozumiem ich relację, która bywa... lekko niepokojąca, zrzucam to jednak na karb doświadczeń i realiów w którym przyszło im żyć.
Powieść Miry Grant to wyśmienicie i brawurowo stworzona praca, która dotyka tematu szeroko pojętej wolności, prawdy oraz młodzieńczego entuzjazmu. Co więcej, jej treść nie tylko ukazuje brutalną rzeczywistość, ale też etapy powstawania nowego systemu społeczno-obyczajowego. Z całą pewnością autorka dużo pracy włożyła w powstanie tej książki, dzięki temu mamy możliwość poznać bardzo interesującą i inteligentną historię, wprawdzie momentami przegadaną, ale jednak pełną emocji, której scenariusz przedstawia realne zagrożenie wywołane potrzebą naprawienia niedoskonałego organizmu.