Biblioteki w moim mieście są całkiem przyzwoicie zaopatrzone, aczkolwiek pytanie o coś ciekawego z literatury grozy często budzi konsternację pracujących tam osób. A jak jeszcze dodam, że nie King, nie Koontz, nie Masterton, to wybucha panika. Na szczęście ostatnio po takiej mojej prośbie jednej z pań zapaliła się żaróweczka. Wbiegła między półki w wróciła z „Czarnym Wygonem” Stefana Dardy. Propozycja okazała się strzałem w dziesiątkę, bo tego autora jeszcze nie czytałam. Oto moje wrażenia.
Uporządkujmy najpierw kwestie formalne. „Czarny Wygon” to cykl składający się z czterech części. Wydawany był w różnej konfiguracji. Mi trafiło się wydanie dwutomowe zawierające części „Słoneczna dolina” oraz „Starzyzna” i na nich skupię się w tym wpisie.
Powieść zaczyna się w redakcji jeden z warszawskich gazet. Dociera do niej email zachęcający do opisania historii zawierającej wątki paranormalne. Autor wiadomości proponuje spotkanie, a jeden z dziennikarzy – Witold Uchmann – który specjalizuje się w tego typu tematach decyduje się pojechać na Roztocze i wysłuchać, co mężczyzna kontaktujący się z gazetą ma do powiedzenia. Tak zagłębia się w historię Starzyzny. Zapomnianej już przez mieszkańców okolicy wioski, która została przeklęta na wieki. Ile będzie w niej prawdy? Jak bardzo ta sprawa pochłonie Witolda?
Nad fabułą nie zamierzam się rozpisywać. Cudownie odkrywa się ją razem z warszawskim dziennikarzem. Wspólnie zadajemy pytania i oceniamy, czy uzyskane odpowiedzi to brednie czy nie. Wspólnie eksperymentujemy, aby stoczyć walkę ze złem, które zalęgło się w Starzyźnie, aby znaleźć patent na jego pokonanie.
„Czarny Wygon” bardzo mnie zaskoczył. Zaczęłam czytać ten cykl i logika podpowiadała mi, że raczej mi się nie spodoba, ale serce ciągle do niego wracało. Pierwsze dwie części zostały napisane pomału i rozwlekle. Słowo „przegadane” samo ciśnie się na usta. A jednak, paradoksalnie, te cechy stają się mocnymi stronami książki, pomagając budować fantastyczny, przeszywający klimat. Bo jak inaczej opisać historie ludzi zawieszonych w czasie, snujących się między domostwami i duchami przeszłości, wegetujących w oczekiwaniu na... sami nie wiedzą na co. Wszelki dynamizm pozbawił by książkę realizmu. Dokładnie „realizmu”. Wiem, że słowo to brzmi dziwnie w kontekście powieści grozy, jednak Stefan Darda napisał „Czarny Wygon” wyjątkowo prawdziwie.
Stefan Darda to szanowany autor powieści grozy. Mnie to nie dziwi. Potrafi wykrzesać tajemniczość i niebezpieczeństwo, które powinny towarzyszyć takim opowieściom. Dwie początkowe części cyklu „Czarny Wygon” okazały się wyjątkowo hipnotyzującą lekturą. Biegnę podziękować pani bibliotekarce, która mi je podsunęła.