a obwolucie „Tańca...” przeczytasz słowa poety:
„(...) Poezja jest jak lody waniliowe - musi smakować i pachnieć urokiem lata,
tego, które przeminęło, i tego, które nieuchronnie nadejdzie.
Taką poezję chcę Wam przekazać.
Poezję, której nie trzeba analizować, tłumaczyć,
w której nie trzeba poszukiwać ukrytych wątków i skojarzeń”.
Czytasz te słowa i już wiesz, że podczas zanurzenia w wierszach Leszka Głusia będziesz odpoczywać. Będziesz rozsłoneczniać umysł i dzień i własne postrzeganie i będzie ci z tym dobrze. Będzie też pysznie, bo o to chodzi – o rozsiedzenie się w sobie i w tym, co się ma. O zatrzymanie. O docenienie tego co tu i teraz, a co warto wreszcie dostrzec.
Poeta szepcze subtelnie „popatrz, jak świat jest piękny... uchyl okno... wpuść wiatr...”.
I choć w wierszach jest i miłość i żałoba i piękno natury, są strzały i śmierci niewinnych ludzi na wschodzie – to trzymane wiersze czytasz z zachwytem. Nie odkładasz ich, a jeśli jakiś utwór ci nie odpowiada w danej chwili, szukasz innego. Każdy z wierszy potrzebuje na siebie odpowiedniego czasu.
Leszek Głuś nie boi się poruszać emocji w tobie dając ci do zrozumienia, byś się ich nie obawiał. Poeta pobudza w tobie to, o czym nie wiedziałeś, że masz, a co przecież żyje. Zatwardziałe serce zaczyna wreszcie bić, pamięć sięga do tego, co historia zapisała na kartach ciebie. Wyświetla ci się obraz mamy. Wspominasz „Złote gody” rodziców i słowa taty:
„(...) Gdy zmierzch się skrada - (…)
otwierasz drzwi naszego domu.
Jesteś tu ze mną,
bo ja jestem z tobą...
Słodkie słonce czochra twoje włosy..”
W tym zbiorze wierszy jest całe spektrum tematów i cała gama uczuć. Celebruje codzienność, czasem wspomina z sentymentem, a wszystko to podaje prostymi słowami – jak sam zaznaczył, bez ukrytych podtekstów, czy znaczeń. Te wiersze czytasz i rozumiesz i o to chodzi. Przy lekkiej poezji trzeba znaleźć odpoczynek.
A najbrzydziej zapadł mi w pamięci wiersz o mamie i ten wszędzie wchodzący smutek. Ta tęsknota za nią:
„... na dworce wybawienia
pociągi przepełnione
zagubione wiozą walizki (…)”
W sukurs smutnego wspomnienia o nieobecnej mamie dochodzi wiersz o wojnie, która wybuchła tak blisko nas.
„(...) tyle domów podpalonych,
tyle rajów pogubionych
tyle zabłąkanych ścieżek,
ja naprawdę nie uwierzę,
że to ty
Może tylko mi się śniło,
że co było, to nie było...”
„Taniec na linie” jest pysznym daniem o poetyckim aromacie. Tu lato bawi się Babim, jesień rozwiewa liście o tysiącu kolorach, zima zawiewa za kołnierz. Tu miłość ma pełne serce, radość widać na twarzy, łza smakuje słonym. Tu jest wszystko i chyba dlatego każdy coś tu sobie znajdzie, coś go tu zatrzyma choćby na dwie chwile, na dwa wersy, na kilka słów...
Leszek Głuś nie tworzy górnolotnej poezji, nie sięga do szczytów poezji pisanej dużą literą P(oezji). Nie aspiruje do bycia wieszczem, czy przodownikiem narodu. On pisząc bawi się, układa wersy, jak elementy rozsypanej układanki, której końcowy efekt zależy tylko i wyłącznie od niego. Tu nie ma schematów, zresztą, od schematów się ucieka.
Moje czytanie tych wierszy było odkładaniem i powrotem do nich. Otwieraniem gdzieś w środku i czytaniem, czasem wybiórczym, losowym. Pojawiały się własne wspomnienia, zaduma nad uczuciami, jakie człowiek ma, nad emocjami drzemiącymi we wnętrzu.
Te wiersze zatrzymują.
Egzemplarz do raju poezji od sztukater
#agaKUSIczyta