„Sztuka noszenia masek” Huberta Fryca to historia chłopca, chłopaka, dorosłego mężczyzny „narodzonego z ojca alkoholika” i narodzonego z samotności. Pokoleniowa rodzina, gdzie każdy mierzy się ze swoim losem albo tylko wypełnia coś, co jest z góry zaplanowane i przesądzone. To pajęczyna powiązań między bohaterami i zdarzeniami. To książka o skomplikowanych relacjach rodzinnych i bezustannym poszukiwaniu prawdy o sobie.
Poznajemy głównego bohatera na różnych etapach jego życia – jako małego chłopca, ucznia szkoły podstawowej, później ucznia liceum, studenta prawa i w końcu dorosłego mężczyznę. Widzimy jak zbiera zło świata, w jakim przyszło mu żyć i próbuje to zło zrozumieć, oswoić, przetrawić, a może oddać innym. Sam o sobie z czasem mówi: „Nic mi nie było i było mi wszystko, bo byłem synem mężczyzny o szalonych oczach i słabej kobiety, i wnukiem zimnego skurwiela, i chorej babusi. Nic mi nie było i było mi wszystko”.
Mały chłopiec, (choć może trzeba by powiedzieć, taki mały-stary), nie mając oparcia w dorosłych, znajduje powiernika w postaci psa Brutusa. Czworonogi przyjaciel staje się jego całym światem, ucieczką od problemów i jedyną radością. To jemu zdaje relację ze swojego życia, opowiada, co mu się przydarzyło i co czuje. W nim znajduje ciepło i oparcie, a raz zdobyte, ogrzewają go nawet po jego śmierci. Przez wiele jeszcze dni chodzi na jego własnoręcznie wykopany kopczyk, aby kontynuować spowiedź, dzielić się swoimi przemyśleniami. Mówi mądre i dojrzałe słowa jak na tak małego chłopca.
„...żadna śmierć nie jest przypadkowa, tak jak narodziny nie są po prostu ślepym trafem. (…) Nic nie idzie na marne. Ani twoje życie, ani moje, ani życia twoich bliskich, ani nawet życie mojej smutnej matki i szalonego ojca, i babci, która zapomniała, że jest babcią i że jest kimkolwiek, ani dziadka, zimnego i niedostępnego”.
Przejmujące porównanie swoich bliskich do kuli u nogi, która uwiera, człowiek się od niej uzależnia i nie może ruszać swobodnie spod krępujących go więzów, nie może żyć.
Taka kula w postaci matki, wiecznie zapłakanej, którą zepsuł „ciągle pijany ojciec”, nieumiejącej cieszyć się i radować (tak jakby za szczęściem stało coś złego), wszystko robiącej na „pół gwizdka”. Rodzi się od razu pytanie, dlaczego jej męczeństwo jest ważniejsze niż zadbanie o zdrowie psychiczne syna? Można ją tłumaczyć, że nie umiała inaczej jak tylko biernie trwać i skupić się na łzach, ale można też nie rozumieć łez, które tak ukazane, wcale nie powodują zrozumienia, że „ze łzami się nie dyskutuje”. Syn też tego zrozumienia nie ma. Biernie je przyjmuje.
Niezwykle ciekawe są metafory u Fryca, których nagromadzenie neutralizuje trudną historię. Tak jak jest zło musi być i dobro, jak jest pamięć musi być i zapomnienie. Tylko gdzie mieszka nadzieja?
„Miasto Chorych Dusz”
„Miasto Porzuconych Ludzi”
„Nigdy Niedokończony Dom”
Taki „Nigdy Niedokończony dom” – jest określeniem dla pustostanu, który w książce nie jest odrażającym straszydłem budowlanym a wyobrażeniem jedynego domu, tego prawdziwego, w którym nigdy nie jest zimno. Jest marzeniem małego chłopca. Do takiego domu chciałoby się wracać. Inaczej dom rodzinny, w którym dwa inne domy mają swoją przestrzeń złożoną z pokoju, łazienki i kuchni. Mieszkając w trzyosobowej rodzinie, można żyć pod jednym dachem, a jakby osobno. W takim domu „Dzień dobry” i „Dobry wieczór” nie wybrzmiewają. Gości w nim smutek, samotność, izolacja. Domownicy, jak spuszczone ze sznurków kukiełki, przemykają do swojego świata by z nowym dniem znów dobrze zagrać swoje role.
Różne role przyjmujemy w rodzinie. Rodzina materializuje się w konkretnych członkach rodziny i w wydarzeniach, jakie im się przytrafiają, skupia przeszłość i przyszłości. Rodzą się pytania: Ile mamy wpływu na swoje życie? A może niesie nas przeznaczenie? Czy można odciąć się zupełnie od przeszłości, od której otrzymaliśmy w spadku bagaż cech i nawyków? A co z wyborem dziecka, czy ono też je ma? Odnoszę wrażenie, że Hubert Fryc, jak co najmniej znawca psychologii, przedstawił nam rolę samotnego bohatera, jedynaka, który sam musi zmierzyć się z życiem. Musi trwać w tym życiu, w takiej rodzinie, ale też poszukuje alternatywnego świata. „Chęć startu od zera jest niewyobrażalnie kusząca. Palisz mosty, zaczynasz zapisywać czystą kartkę…”.
Bohater Fryca jak w ciągu narkotykowym, szuka wszelkiej możliwości wygadania się, wyrzucenia z siebie dręczących go myśli. Szuka i znajduje, a gdy już jedna czy druga forma nie wystarcza, szuka dalej. Sam nie umie słuchać innych, nie jest tym zainteresowany. Przebywając wśród ludzi skupionych na sobie, staje się ich lustrzanym odbiciem. Przemyka do swojego pokoju i tam buduje świat na spisanych kartkach pamiętnika, w listach pisanych do osoby, równie „innej” jak on sam siebie postrzega. Próbuje się przyjaźnić, próbuje kochać i te próby tak pokazane przez autora są niezwykle ciekawe, takie nieoczywiste.
Z jednej strony szuka wsparcia i ciepła dla towarzyszącego mu przez cały czas przejmującego ciało i duszę zimna, a z drugiej nie dopuszcza do siebie zmiany wyjścia z narzuconych reguł gry. Uważa, że „…wiedzieć o kimś wszystko, to zdecydowanie za dużo (…) …nikomu nie powinno się pozwalać wejść sobie do głowy, choćby się nie miało niczego do ukrycia. Bo to sfera najprywatniejsza. Tam w środku mieszka prawdziwa nagość i obezwładniający wstyd, i wszystko, co najpiękniejsze, i wszystko, co najbrzydsze”.
„Nikt mnie tego nie nauczył „; „Bo tak mnie nauczono” - powtarza raz za razem słowa „wytrych” bezimienny bohater. Mam wrażenie, że Fryc celowo uczynił taki zabieg, aby każdy sam mógł wstawić tu odpowiednie imię. Bo, mimo że książka dotyczy problemu alkoholowego i wszystkich związanych z tym konsekwencji, to spokojnie można przenieść treści na inne nałogi i problemy, jakie spotykamy na swojej (lub kogoś nam znanego) drodze. Mamy tu do czynienia z negliżem bohatera, z portretem psychologiczny dziecka zaniedbanego emocjonalnie przez dorosłych. Autor pokazując czytelnikowi wszystkie zakładane przez bohatera świadomie i podświadomie maski, uczynił swego rodzaju wiwisekcję, w której każdy może zobaczyć siebie z drugiej strony. Jest tu prawda w najczystszej postaci, lustro duszy człowieka.
Zaskoczył mnie Hubert Fryc, dając swojemu bohaterowi możliwość wygadania się na głos przed obcymi ze swojego życia, swoich planów i wylania wszystkich ciemności duszy. Jak w pisanie o traumach z dzieciństwa i koszmarze życia w destrukcyjnej rodzinie łatwo mi uwierzyć, tak odwaga słowa mówionego mnie zaskoczyła. Przyjmuję, że przed obcymi może być łatwiej się wygadać, bo obcy przyjmują słowa tak jak słyszą, a jak już zadają pytania, to one mogą być odkrywcze dla opowiadającego. Tu wszystkie maski można zdjąć, bo za chwilę obcy będzie jeszcze bardziej obcy, bo nieobecny.
„Życie jest jak jazda pociągiem”. Dorosły bohater znajduje zapomnienie w pisaniu, które początkowo traktuje jak terapię. Odkrywa, że w pociągu pisze mu się najlepiej. Ma wtedy najlepsze pióro. Pisze książki, jedna za drugą. Na pustych kartkach może się wygadać, wylać wszystko co go trapi, pisać między innymi o ludziach złamanych przez tragedie domowe. To pisanie traktuje jak przyjaciela, sprawia mu nawet radość( swoją drogą, ciekawie ukazane studium dla piszących).
Ale jest też lustro, w którym przegląda się każdego dnia…i co tam widzi?
„Sztuka noszenia masek” przeznaczona jest dla czytelnika, który nie boi się trudności i niewygodnych tematów, który stawia pytania i szuka odpowiedzi, który nie odwraca głowy przy pierwszej niewygodnej treści. Trochę wygląda to tak, jakby główny bohater otworzył przed nami swoją książkę życia i powiedział – czytaj. I czytasz, ale nie dla samego czytania, ale dla zrozumienia. Czytając tę książkę, nie da się przyjąć żadnej maski - jesteśmy my i słowa autora. Niejeden kadr z życia bohatera nas dotyka i chcemy wiedzieć jak to jego życie potoczyło się dalej. Słowo kadr bardzo tu pasuje, bo książka aż prosi się o scenariusz, gdzie w klimacie filmów Krzysztofa Kieślowskiego, ktoś ukazałby świat walki człowieka z przeznaczeniem, jego upadki, dźwiganie się z kolan i szukanie (wręcz filozoficzne) sensu życia.
Książka nie jest gruba, bo zaledwie na 206 stronach mamy dobrze skrojoną historię podzieloną na dwie części - na czas przyjmowania życia takiego, jakie się dostało, próbę poradzenia sobie z nim i czas odnalezienia się w swojej przyszłości. W książce nie ma ani jednego zbędnego zdania. Dużo tu za to przecinków, które dają chwilę wytchnienia na prawidłowy odbiór trudnych, pełnych emocji słów. To chyba Mariusz Szczygieł powiedział na jednym ze spotkań z czytelnikami - „…tyle czytamy…a ile z tych książek w nas zostaje, ile zapamiętujemy?". Fryc tak przedstawił swojego bohatera, że nie da się o nim zapomnieć. Wszystkie swoje postacie nakreślił bardzo wyraziście.
„Każdy człowiek na świecie, nosi w sobie jakieś braki i jakąś pustkę”
„Ktoś jest piękny na zewnątrz, a w środku zgliszcza (…), ktoś w środku jest piękny, a na zewnątrz wybrakowany…”
Nie ukrywam, że były momenty, że nie lubiłam głównego bohatera, bardzo mi się nie podobały jego ciągłe słowa "wymówki". Ale nie mogę powiedzieć, aby mnie męczyło jego ciągłe narzekanie na świat i mówienie tylko o sobie. Chciałam go zrozumieć. Musiałam w pewnym momencie przyjąć swego rodzaju dystans, tak jak się czyta biografię kogoś znanego, by móc dostrzec więcej. Nie raz miałam wrażenie, że czytam współczesną wersję bajki Andersena „Dziewczynka z zapałkami”, tylko tu głównym bohaterem był chłopiec. Raz czułam się jak obca, raz jak najbliższy przyjaciel. Raz wściekałam się na bohatera za jego zimno i wyrachowanie a raz tłumaczyłam jego postępowanie bo czy to jego wina, że zimno przyciąga zimno a ból przyciąga ból? Jak w kołowrotku bez wyjścia. „…zgrzeszyłem myślą, uczynkiem i zaniedbaniem, ale czy to moja wina? (…), no, bo przecież gdyby ojciec, gdyby matka, albo gdybym ja wtedy wiedział (…). Szukamy pocieszenia, usprawiedliwienia. Odpychamy grzechy, szukamy sojuszników w drodze na manowce”.
Książka Huberta Fryca ze mną rozmawiała, stawiała mi pytania, które nasuwały się w trakcie czytania by na kolejnych swoich kartach wskazać mi odpowiedzi. Może, dlatego, że odbierałam słowa autora, przez pryzmat ostatnio przeczytanych książek, które wkradały się tu zupełnie podstawnie. Mamy tu Kraków, życie i pisanie w pociągu i wiele snujących się cieni i przemilczeń między „Szczelinami” jak u Szostaka. Jest trochę Nataszy Socha z opowiadania „Pokraka”, gdzie główna bohaterka raz za razem mówi, że „nie kocha swojej matki”. Znalazłam też odpowiedź na pytanie postawione przez Mariusza Szczygła: „…, czy nie ma?”. Niesamowite to ostatnie, bo przecież odpowiedź w innym kontekście niż zamierzony. Czułam tu wiele lęków, czającej się mroczność, z każdą kolejną przewracaną stroną, jak w filmie „Szadź” czy „Belfer”. I to, co mnie najbardziej zaskoczyło – znalazłam w tej książce prawdę, której nie spotkałam nigdy wcześniej w żadnej książce, poruszającą problematykę alkoholizmu w rodzinie. Najbrutalniejsza prawda widziana z punktu widzenia dziecka, dorastającego chłopca i dorosłego mężczyzny.
„…czuć to trochę więcej niż wiedzieć…” - tak mnie nauczono…
AleBabka AleBabka
PS
„Pociąg relacji Suwałki – „Miasto Chorych Dusz”. Młody mężczyzna opowiada swoje życie. Właściwie to wyrzuca z siebie osobiste słowa przed obcymi ludźmi. Czuć, że płyną prosto z serca, tak jakby wraz z jego słowami, opadły wszystkie maski, które zakładał przez całe życie. Obcym łatwiej jest powiedzieć wszystko. Obcy nie zadają pytań. Obcy nie dają rad jak bliscy, którzy sprawdzają czy już wszystko jest dobrze. Obcy rozumieją. Obcy wysłuchają i zaraz zapomną. Wszystko zostanie w niepamięci za zamkniętymi drzwiami pociągu wieńczącego metę podróży. Obcy…
Obca kobieta w średnim wieku słucha chłopaka, a jej myśli wędrują do czerwonego pamiętnika, który zostawiła na biurku, zupełnie na wierzchu, bez okrycia, bez maski bezpieczeństwa, a tam przecież…
*** Dom dziadków …Mała dziewczynka, ale umiejąca już czytać. Druga dziewczyna Duża, prawie dorosła. Duża lubi sprzątać, ciągle przegania Małą z kąta w kąt, aby jej nie przeszkadzała. Mała w tych wysprzątanych kątach znajduje, białe pogięte karteczki, zapisane niebieskim długopisem. To spisane grzechy Dużej. W punktach. Wiele tych punktów. Mała nie rozumie, ale czuje, że to tajemnica. Co tydzień kolejna, pognieciona karteczka i tak przez całe wakacje. Mała zbiera te karteczki, wkłada do książki, aby je wygładzić, wyprostować…
***
Mała idzie do Pierwszej Spowiedzi. Mówi słowa… wygładzone, wyprostowane…”
Bohater powieści Fryca rodzi się z ojca alkoholika i zdaje się sądzić, że każdy ma swój los, więc musi go wypełnić, punkt po punkcie – od narodzin aż po sam koniec. I że nie ma miejsca na wolną wolę ...
Komentarze
ED
@edyta.zwierzchowska · ponad 2 lata temu
Doskonała recenzja !!!. Napisana z uczuciem, z wyczuciem, z pasją, ze zrozumieniem bohatera. Dotyka, i chociaż dotyczy trudnego tematu, zachęca do przeczytania. Na pewno książkę przeczytam:)
Prawdziwe serce i wielkie uczucie widać w tej recenzji! <3 Doskonała, wnikliwa i taka - nazwałbym to - z pokłonem dla autora za wszystkie wrażenia... Dzięki za polecenie!
Dziękuję za miłe słowa :) Tak, ta książka mnie "dotknęła..." - cytując klasyka :) Ja przeczytałam ją widząc z tyłu książki, kto ją rekomenduje. Kindze Młynarskiej wierzę w ciemno. I jestem pod wrażeniem Pani Janiny Koźbiel, bo widać, że ma dobrą rękę do autorów. Już przymierzam się do kolejnej książki.
× 4
@T
@totylkoja · ponad 2 lata temu
Recenzja zachęca do przeczytania. Widać że książka jest nietuzinkowa. Jak wpadnie mi w ręce nie omieszkam przeczytać.
Bohater powieści Fryca rodzi się z ojca alkoholika i zdaje się sądzić, że każdy ma swój los, więc musi go wypełnić, punkt po punkcie – od narodzin aż po sam koniec. I że nie ma miejsca na wolną wolę ...
Gdzie kupić
Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Pozostałe recenzje @ale.babka
Paniutka i Łowika - moje nowe koleżanki!
@Obrazek BAJKOLORY na dobranoc, na śnienie Ilustarcje: Nina Peret Bajanki: Autor Nieznany. Specjalnie czekałam z moją recenzją Bajanek do wieczora…, a tu jeszcz...
Stanisława Brejdyganta pierwszy raz zobaczyłam w serialu Klan. Pamiętam, że pomyślałam, dlaczego tak dystyngowany, dobrze ubrany i mający coś do powiedzenia człowiek nie...