Wstyd się przyznać, ale przeczytałam "Hobbita" dopiero teraz. Pozostałą twórczość J.R.R. Tolkiena znam dość dobrze, jednak do pierwszej powieści mistrza fantasy długo nie mogłam się przekonać. Zapewne przez wzgląd na krasnoludy, które zdecydowanie nie należą do moich ulubionych fantastycznych postaci. Teraz jednak niesiona ogólnym podnieceniem związanym z ekranizacją dzieła Tolkiena postanowiłam najpierw przeczytać książkę, a później zobaczyć film.
Wierzę, że samego autora nie trzeba nikomu przedstawiać. Krótko mówiąc J.R.R. Tolkien wykładał język staroangielski na uniwersytecie w Oxfordzie, był wybitnym i cenionym filologiem i filozofem. Można go nazwać ojcem gatunku fantasy. Stworzył najpopularniejszy, najbardziej precyzyjny i niesamowity świat fantastyczny – Śródziemie. Dla swojej krainy wymyślił całą mitologię, historię, język. Teksty uzupełnił licznymi mapami. „Hobbita” napisał autor dla swoich dzieci. Jest to również jego pierwsza, opublikowana powieść. Historia Niziołka z Shire przyniosła mu sławę i uwielbienie czytelników z całego świata.
Bilbo Baggins jest tytułowym hobbitem. Wiedzie spokojne i ustabilizowane życie w swoim rodzinnym Shire, ciesząc się nieposzlakowaną opinią wśród sąsiadów. Życie płynie mu od posiłku do posiłku, gdyż hobbity są wielkimi smakoszami wszelkiego rodzaju potraw. Pewnego dnia monotonia życia przerwana zostaje przez czarodzieja Gandalfa, który odwiedza Bilba i niepostrzeżenie kreśli tajemniczy znak na drzwiach jego domu. Już następnego dnia spokój hobbita zakłócony zostaje przez grupę trzynastu krasnoludów. Od tego momentu, trochę wbrew swej woli, Baggins zostaje wciągnięty w niebezpieczną i fascynującą przygodę. Cała kompania wybiera się bowiem do odległej siedziby krasnoludów, aby odzyskać skarby zrabowane przez okrutnego i podstępnego smoka. Krasnoludy są sceptycznie nastawione do pomysłu Gandalfa, aby zabrać ze sobą niepozornego hobbita, który w ich opinii będzie tylko przeszkadzał i narażał drużynę. Rola, jaką Bilbo odegra w całej historii okaże się jednak niezwykle istotna.
Brzmi jak bajka? I słusznie, bo powieść Tolkiena ma iście baśniowy klimat. Autor wyraźnie rozgranicza dobra od zła. Czytelnik z łatwością identyfikuje się z pozytywnymi bohaterami, a tych negatywnych podświadomie potępia. Akcja powieści cały czas gna do przodu. Czasem jest śmieszno, a czasem straszno. Dokładne opisy świata przedstawionego tylko napędzają wyobraźnię i nie pozwalają oderwać się od książki.
Język Tolkiena to jedna z najmocniejszych stron tej opowieści. Autor pisze fenomenalnie. Używa pięknych, poetyckich słów. Pisze elegancko, z klasą i na najwyższym poziomie. Czytanie jego utworów jest prawdziwą przyjemnością. Autor – narrator opowiada w trzeciej osobie, ale co jakiś czas w bezpośredni sposób zwraca się do czytelnika. Dzięki temu przez moment możemy poczuć się jak dzieci, które z rozdziawionymi buziami słuchają historyjek opowiadanych przez tatę, lub dziadka. Majstersztyk!
Wracając do filmu… Trochę dziwi mnie fakt, jak zapewne wszystkich, jak można zrobić trzy filmy z niespełna trzystustronicowej opowieści. Mimo wszystko jestem pewna, że Peter Jackson podoła zadaniu. Może i ekranizacja nie będzie mieć wiele wspólnego z papierowym pierwowzorem, ale jestem pewna, ze trylogia „Hobbita” będzie rewelacyjną rozrywką i doskonałym wstępem do „Władcy Pierścieni”. Nie ma co narzekać, wystarczy dać się uwieść magii kina.
Polecam powieść! I do zobaczenia w kinach!