Nałkowską znamy wszyscy. „Granica” i „Medaliony” to chyba minimalny kanon lektur z repertuaru pisarki. Może jednak nie ją samą a raczej jej dzieła znamy? Ile więc autorki w jej utworach? Lub odwrotnie ile jej dzieł znalazło odzwierciedlenie w jej życiu? Na te pytania próbuje odpowiedzieć Hanna Kirchner w książce pt. „Nałkowska albo życie pisane” z Wydawnictwa W.A.B.
„Nałkowska albo życie pisane” to obszerne, ponad 800-stronicowe, opracowanie Hanny Kirchner o pierwszej znawczyni ludzkich charakterów, czyli o Zofii Nałkowskiej. Główne źródło wiedzy o Nałkowskiej stanowią dzienniki, które pisarka prowadziła już od 12 roku życia aż do śmierci. Kirchner otrzymała oryginały tych zapisków od siostry pisarki, Hanny, i następnie za jej zgodą opublikowała.
Kirchner w opracowaniu postawiła sobie za cel przedstawić czytelnikowi Nałkowską od strony jej intymnego diariusza oraz publikowanych kolejno utworów. Sporadycznie zamieszcza opinie o Nałkowskiej jej współczesnych. Biografka dokonała tego wyboru jak najbardziej świadomie, ponieważ obraz Nałkowskiej w oczach jej współczesnych już dawno się uformował, zwłaszcza że już za jej życia otaczał ją nimb sławy i była osobą o uznanym dorobku literackim. Kirchner natomiast – podobnie jak Nałkowska – zdaje się kroczyć analogiczną ścieżką poznawczą, chcąc poznać pisarkę taką, jaką „myśli ona sama o sobie”, jaką się czuje i postrzega, a nie taką, jaką widzą ją inni. Która twarz jest prawdziwa? Chciałoby się powiedzieć filozoficznie, że człowiek ma wiele Ja, których nikt nigdy nie jest w stanie poznać. Jednak obraz zewnętrzny, który stworzył się wokół Nałkowskiej o Nałkowskiej, okazał się mocno odbiegać od tego wewnętrznego, który wyłania się z kart dziennika. Kirchner przytacza więc fragmenty tych zapisków, dzięki czemu czytelnik sam może przekonać się, jak kształtowała się osobowość czy jak dojrzewały poglądy pisarki.
Drugi filar życia pisanego Nałkowskiej stanowią jej dzieła. Nałkowska nigdy nie ukrywała, że skarbnicą tworzonych przez nią historii ludzkich jest samo życie. Rysy postaci, nie tylko w „Charakterach”, mniej lub bardziej wyraźnie również odnoszą się do prawdziwych osób, które pisarka znała. Kirchner snując chronologiczną nić biografii Nałkowskiej, dokonuje obszernych podróży poznawczych po ważniejszych dziełach. Analizuje je pod kątem tematycznym, stylistycznym, językowym, a także odkrywa powiązania między utworami a zapiskami w dziennikach. Jak wspomniałam, eksplikacje te są dość szerokie i dogłębne, co dla czytelnika, który nie jest zaznajomiony z analizowanymi utworami, może być nieco nużące i z jego punktu widzenia wydawać się zbędne.
Nałkowska w wydaniu Kirchner opisuje siebie samą własnymi słowami. Patrzymy na nią taką, jaką widziała sama diarystka. Obraz jest uzupełniony zaledwie o analizę jej twórczości pod kątem odniesień do konkretnych szczegółów życiorysu. Jaka twarz z nich się wyłania? Mamy wrażenie, że niepełna, bo okrojona do autorefleksji i tylko do tych elementów, które odbijają się w twórczości. Mimo tak obszernej lektury czytelnikowi może się wydawać, że część wiedzy o Nałkowskiej pozostaje wciąż poza jego zasięgiem poznawczym. Może to i właściwe odczucie, i zamierzona intencja biografki?
Niewątpliwie po lekturze „Nałkowskiej albo życia pisanego” Hanny Kirchner pozostaje poczucie niedosytu na kilku płaszczyznach. Po pierwsze, o czym już wspomniałam, miałam wrażenie, że sporo pozostało nieodkryte i zalega wciąż w cieniu, czekając na spotkanie. A po drugie, ogromną przyjemność sprawiło mi poznawanie fragmentów dzienników Nałkowskiej. Z mojej perspektywy aż się prosi, by zamieścić tu dłuższe passusy. Ale nawet w minicytatach styl Nałkowskiej pozostaje wyraźnie rozpoznawalny – skoncentrowany, trafny, dogłębny. I wreszcie po trzecie, Kirchner posługuje się piękną i nienaganną polszczyzną, która dosłownie rozpływa się po kartach stworzonej przez nią książki. Czasami przebija się akademicka konwencja, jednak w moim odczuciu nie zaburza zbytnio rytmu faktograficznego. Warto też nadmienić, że wyraźnie odczuwa się stosunek Kirchner do Nałkowskiej, ogromną rewerencję do wartości, jakim autorka hołdowała, oraz do sposobu uprawiania przez nią literatury. Wszystko to sprawia, że gdy finalizowałam lekturę, wprost odczuwałam pewien rodzaj żalu, swoistego zawodu, że skończą się doznania literackie – tu niejako zdublowane zarówno przez estetykę prozy Nałkowskiej, jak i Kirchner.