Czas na nowy wpis. Przypomnę tylko,że wszystkie moje do tej pory napisane recenzje macie już w indeksie. Tym razem pora opowiedzieć Wam o książce, która bardzo dobrze wpasowuje się w klimat moich zainteresowań. Jestem studentką biologii, kiedyś myślałam o medycynie ze specjalizacją endokrynologiczną. Do tej pory mam do niej słabość. Dodatkowo ze względu na dość poważne problemy zdrowotne jeszcze bardziej interesuje się anatomią i całą resztą. Wielokrotnie również wspominałam Wam, że niezwykle rzadko sięgam po tego typu książki z uwagi na nabywaną porcję wiedzy. Nie myślę już później na tyle sprawnie, aby jeszcze po powrocie do domu móc skupić się na książce o podobnej tematyce. Tym razem opowiem Wam jednak o nowości, którą recenzuję dla Was we współpracy z Wydawnictwem Sine Qua Non. Zabieram Was do Londynu, do początku lat 60. Przyjrzymy się bliżej początkom kardiochirurgii. U nas ta wyjątkowa gałąź medycyny rozwijała się prężnie dzięki dokonaniom niezastąpionego profesora Zbigniewa Religi. Jest to mój niekwestionowany autorytet. Wielokrotnie już tutaj wymieniałam to nazwisko. Jak było w innych krajach? Zobaczcie sami.
Mogę i pokuszę się o stwierdzenie, że ta publikacja nosi silne znamiona autobiograficzne. Profesor Stephen Westaby to wybitny kardiochirurg z trzydziestopięcioletnim doświadczeniem. Wychował się w licznej rodzinie, jak to bywało w tamtych latach. W swojej książce opisuje drogę, którą kroczył, aby dziś stać się tym, kim jest. Bywały chwile zwątpienia, ale najważniejsza jest wytrwałość. Bez względu na to, co ma nadejść.
W centrum uwagi i zainteresowania zawsze znajduje się serce-nasza niedoceniana pompa. Wydawałoby się nam, że wiemy wszystko, tak z książek, jak i ze studiów. Ja wiem dużo i nie zawaham się Wam o tym opowiedzieć, ale nie wszystko. Ponieważ jesteśmy ssakami, nasze serce wyróżnia się czterodziałowością: posiada dwa przedsionki, dwie komory i liczne zastawki, zapobiegające cofaniu i mieszaniu się krwi. Nie każdy jednak wie, że każde serce, chociaż pozornie wygląda identycznie, w rzeczywistości jest nieco inne. Różnice mogą polegać np na wielkości i kształcie zastawek, tempie pracy. Nie ma dwóch identycznych serc. Nie szukajcie, bo ich nie znajdziecie. W przyrodzie nigdy nie ma stanu idealnego. Jest równowaga, ale nie ideał.
Profesor takie różnice zauważył dopiero podczas sekcji jednego ze zwierząt. Ta historia stanowi jedynie czubek góry lodowej. Książka obfituje w liczne wspomnienia mężczyzny ze studiów, kiedy jeszcze wślizgiwał się po cichu na sale operacyjne i przyglądał się z boku pracy swoich kolegów "po fachu". Tutaj zupełnie poruszył mnie przypadek kobiety, która zmarła wówczas na stole operacyjnym, pomimo reanimacji, osieracając swoją córeczkę.
"Teraz jesteście kardiochirurgami. Wiecie, jak działają serce i układ krążenia. Ale jeśli chcecie pomóc swoim pacjentom, nadal będzie wam potrzebny chirurg."
Książka zawiera liczne objaśnienia. Podobnie sytuacja wygląda w przypadku pracy serca. Mechanizm już wychodzi mi oczami, bo mam z nim styczność od dziecka. Przypadki opisane przez profesora są dla jednych naturalne, drugim będzie trudno w nie uwierzyć. Oto przykład niemowlęcia, które dopiero zawitało na tym świecie a już mogło z niego odejść, bo w ciągu pewnego okresu czasu przeszło kilka zawałów. Od śmierci uratował je profesor. Zaskoczeni? Nie ma czym. Widzicie, żadna choroba nie wybiera i nie pyta, czy, i kiedy może nadejść. Niezależnie od tego czy jest to nowotwór, zawał, atak serca (to nie jest to samo!), czy choroba wieńcowa. Nie pyta. Ona po prostu przychodzi, nigdy nieproszona. Kika lat temu słyszałam od bliskich mi osób o przypadku nowotworu u noworodka. Niestety, ale na to, kiedy i co nadejdzie, czas nie ma żadnego wpływu.
Innym ciekawym przypadkiem opisanym przez profesora w tej książce jest historia "człowieka na baterie", bo tak go wówczas nazwano. Chodziło po prostu o wszczepienie sztucznego serca, co dziś nie jest dla mnie żadnym zaskoczeniem. Bardziej poruszyła mnie historia kobiety cierpiącej na nowotwór, który naznaczył całe jej życie. Podobnie jak nie ma dwóch identycznych serc, nie ma również dwóch tożsamych nowotworów. Każdy "działa" inaczej, chociaż efekt końcowy nie pozostawia złudzeń. Każdy jednak naznacza życie chorego w ten, czy inny sposób. Jeszcze nie mamy skutecznych leków i bardzo wątpię, że uda się je opracować na każdy rodzaj nowotworu z uwagi na liczne i szybko zachodzące mutacje. Nie jesteśmy w stanie nad tym panować. To coś, co wymyka się ludzkiej kontroli.
"Kruche życie" to z jednej strony zapiski młodego wówczas studenta medycyny, obecnie doświadczonego lekarza z zamiłowania, co ważne. Z drugiej jednak strony jest to opowieść o walce. Każdy lekarz w przeciągu wielu lat swojej pracy spotyka się z setkami o ile nie tysiącami rozmaitych przypadków. Sprawy badane są indywidualnie, natomiast zadaniem medyka jest wyciąganie swoich pacjentów ze szponów śmierci. Tak mówiło się zazwyczaj o roli onkologa, szczególnie, bo chorujący na nowotwór są bardziej świadomi granicy pomiędzy życiem a jego kresem. Ale czy tego samego nie robi właśnie kardiochirurg? Śmierć to część naszego życia. Ostatnia, ale nadal część. Sztuką jest nie poddać się. Śmierć to także część pracy lekarzy, którą uważam za najgorszy moment. Co jest w takich momentach ważne? Odwaga, , bowiem:
"Odwaga to czynienie tego, czego się boisz. Jeśli się nie boisz, nie ma mowy o odwadze."
Motywem przewodnim, zasłaniającym niejako resztę - co chyba widać - jest śmierć. Śmierć która niekoniecznie boli, ale dla wielu medyków jest najtrudniejszym etapem w pracy, a jednocześnie czymś nadal ludzkim. Elementem ich życia i codziennością, z którą muszą się oswoić. Nie jest to łatwe, dlatego tak trudno dziś o prawdziwego lekarza. Nawet płacząc po wyjściu z sali, musicie być świadomi, że nikt nie jest doskonały, ale dołożyliście wszelkich starań, żeby pomóc pacjentowi. Co jest najgorsze? Trzeba z tym żyć i iść dalej, nie poddawać się emocjom. W tym zawodzie nie są one wskazane. Nie znaczy to, że traktuje się pacjentów, jak zwierzęta, bo w środku zapewne tli się iskra współczucia. Wszystkie stany "normalne", życiowe emocjonalnie trzeba odłożyć na bok i nigdy się nie poddawać. Tylko wtedy udaje się coś osiągnąć.
"Operacje serca zawsze są ryzykowne. Ci z nas, którym udaje się zostać chirurgami, nie mogą bezustannie oglądać się za siebie. Zajmujemy się nowymi pacjentami, zawsze oczekując, że wynik będzie lepszy, i nigdy nie poddając się zwątpieniu."
Być może znajdzie się kiedyś ktoś, kto zarzuci mi bezduszność i okrucieństwo, bo jak można tak spokojnie mówić (tutaj: pisać) o śmierci, prawda? Ona czeka każdego z nas. Nie da się na nią przygotować, bo to nie jest wydarzenie zaplanowane, które możecie sobie zapisać w kalendarzu. Trzeba jedynie mieć świadomość właśnie tej tytułowej kruchości życia. Czasem jeden ruch lekarza decyduje o czyimś być albo nie być na tym świecie. Tak wielka odpowiedzialność ciąży na służbie zdrowia. Dźwigają ją nieliczni. Dla słabych tutaj nie ma miejsca. Ja w swoim życiu pożegnałam już kilka bliskich mi osób i też cierpiałam. Nie było mi łatwo, ale w pewnym momencie zrozumiałam, że śmierć nie jest karą. Może Wam się wydawać to bezduszne, ale to jest coś naturalnego. Gdybyśmy nie umierali, naszej planecie groziłoby przeludnienie większe niż występuje w Chinach. Osobom z czarnym poczuciem humoru łatwiej to zaakceptować, a takim cechują się np patolodzy. Oni mają styczność ze zwłokami każdego dnia i nic ich nie dziwi, uwierzcie mi. Nie robi na nich wrażenia, bo zdążyli przesiąknąć całym tabunem widoków w prosektorium. Podobno pierwszy miesiąc jest najgorszy, później już się przyzwyczajają. Mam wrażenie, że ten specyficzny humor trzyma ich jeszcze wśród żywych, choć naturalnie najlepiej czują się w towarzystwie zmarłych.
"Mam dziś zapisanych trzech pacjentów. Ciekawe, który z nich przeżyje."
Jeśli myślicie, że płaczę, pisząc tę recenzję, to jesteście w błędzie. Ja już wcześniej przygotowałam się do niej psychicznie. To nie była łatwa książka, ale pozwala nam, czytelnikom spojrzeć na życie z nieco innej perspektywy. Bardziej je docenić, jeśli się da. Granica między życiem a śmiercią jest bardzo cienka i odradzam wszelkie próby sprawdzania tego stanu rzeczy, bo odwrotu już nie będzie.
Co mogę jeszcze dodać? To nie jest pozycja dla ludzi o słabych nerwach. Nie ma się czego bać, bo to samo życie, które nie zawsze jest usłane różami. Polecam szczególnie osobom, które wybierają się na medycynę. Tutaj zrozumiecie, że dobry lekarz to nie tylko oceny i studia z dyplomem. Dobry i prawdziwy lekarz to człowiek bez reszty oddany swojej pracy, momentami abnegat, ale jednocześnie osoba, która rozumie innych bez egzaltacji. Współczucie okazywane na zewnątrz nie jest tu wskazane. Czy macie odwagę wyjść z sali i powiedzieć: "Bardzo mi przykro, nie udało nam się go/jej uratować"? Jeśli tak, łapcie, ale pamiętajcie: "Musimy uczyć się na błędach i próbować ich unikać w przyszłości. Poddawanie się żalowi czy wyrzutom sumienia, przynosi tylko rozpacz."