Aleksandra Rak to zdecydowanie nasza polska Colleen Hoover. Jej książki są tak cudowne, że podczas ich czytania świat naokoło może nie istnieć. Każda historia autorki wywołuje we mnie niemałe poruszenie. O dziwo to właśnie książki Oli - nadmieniam, że są to obyczajówki, których unikam jak ognia - doskonale znają drogę do mojego serduszka i wiedzą w które miejsce uderzyć, abym się w nich po prostu zatraciła. Jak tylko zobaczyłam "Latarnika" i jego przepiękną okładkę, moje serce zabiło szybciej. Ja musiałam ją mieć i musiałam ją przeczytać. To było silniejsze ode mnie! I proszę nie przewracać mi tu oczami na to co piszę, bowiem to po prostu samo ze mnie wychodzi 😜 Pierwsza książka Aleksandry Rak "Echo" obudziła we mnie miłość do twórczości autorki i od tego momentu mam dla niej osobną półeczkę i wszystkie dotychczasowe jej książki już na niej są. Także jak tylko pojawiła się zapowiedź "Latarnika" rozpoczynająca nowy cykl Szept Anioła, ja już ją tam widziałam! 😊
"Czasem na naszej drodze stają ludzie, którzy niczym anioły niosą nam pomoc. Trzeba tylko usłyszeć ich szept, który w życiu bohaterów tej cieplej, uroczej opowieści ma siłę wiatru w czasie sztormu..."
"-Wierzysz w anioły?" To pytanie przewijało się nieraz na kartach tej powieści i powiem szczerze, że im bliżej poznawałam historię mieszkańców Płotek, tym bardziej rosło moje zaciekawienie tym aspektem. Zastanawiałam się co takiego kryje się pod pojęciem aniołów, czy samego szeptu wiatru, który nieraz niósł ukojenie niejednemu człowiekowi. Każdy mieszkaniec Płotek to niezwykle silna osobowość, pomimo tragedii, które przechodził, bądź nieszczęść, które go spotkało. Polubiłam prawie wszystkich. Jedynie Sonia grała mi nieustannie na nerwach, jednakże doskonale zdawałam sobie sprawę, że po tym co przeżywała, jej zachowanie było uzasadnione. Ale może zacznę od początku całej tej historii. Mamy tu kilku głównych bohaterów, których losy poznajemy w poszczególnych rozdziałach, co ogromnie mi się podobało. Jednakże główną historię rozpoczyna Oliwia, którą to spotkało ogromne nieszczęście. Jej najukochańsza matka umiera w szpitalu na raka, a dziewczyna nie mogąc pogodzić się z tą tragedią, postanawia zrezygnować z pracy w szpitalu, zerwać zaręczyny i zaszyć się w domu, tak aby każdy dał jej święty spokój. Dziewczyna kilka dni przed śmiercią matki, miała też poszukać pewnego listu, w którym to kobieta opisywała miejsce gdzie się wychowała i gdzie przeżyła swoją prawdziwą miłość. I w ten oto sposób, Oliwia postanawia pojechać w to miejsce, którym są Płotki, choć w ogóle nie ma pojęcia od czego zacząć i po prawdzie co tam robić. Choć po cichu liczy na to, że odpowiedzi na te i wiele innych pytań, pozna dopiero na miejscu. Płotki to maleńka miejscowość, w której zna się każdy z każdym i nic nie da się tu ukryć, tak więc pojawienie się nowej osoby w miasteczku, stanowi nie lada atrakcje, bowiem "...w Płotkach nie ma nic poza szepczącym wiatrem."
"Pytania nie są straszne ani złe. Gorsze są odpowiedzi, do których człowiek sam przed sobą nie chce się przyznać."
Jednakże "Latarnik" to nie tylko historia Oliwii, mamy tu też innych bohaterów, których życie nie oszczędziło. Każdy z nich ma w sobie tęsknotę i żal, ale też wdzięczność i nadzieje na lepsze jutro. Można by rzec, że prowadzą beztroskie życie, jednakże nie jest one okraszone lukrem. Pomimo to, bohaterzy skradli moje serce, swoją dobrocią, bezinteresownością oraz podejściem do życia. Bogusia, której marzeniem było wypiekanie najpyszniejszego pieczywa w Płotkach, Kamil, który był tak dobry i uczynny, że naprawdę ze świecą szukać w dzisiejszych czasach takiego człowieka, Eleonora, która była tak fantastyczną osobą, że kojarzyła mi się z babcią, przy której wszystkie troski szły precz, czy nawet nielubiana przeze mnie Sonia, której współczułam czytając jaki koszmar musi przechodzić...nawet Lucyna, wiejska plotkara, która pomimo początkowej niechęci do swojej osoby, po późniejszych wydarzeniach stała się niezwykle... krucha i sympatyczna. Każdy bohater został idealnie wykreowany przez autorkę, przez co sympatię do nich czuje się już od pierwszych stron. Co więcej, styl pisania Oli jest tak przyjemny, że ja podczas czytania miałam wrażenie, że siedzę na kanapie wraz z bohaterami i przeżywam wszystko to co oni. Cudowne i malownicze porównania, użyte przez autorkę, powodują, że czytelnik dosłownie słyszy szum fal i powiew wiatru, czy też czuje na języku smak pysznego placka śliwkowego upieczonego przez Eleonorę. Kocham to jak autorka piszę, bo po każdej jej książce jestem dosłownie wyzuta z emocji. Jej historie wywołują we mnie ich ogrom, raz chce mi się płakać, raz śmiać i cieszyć, a czasem przeklinać i krzyczeć. A po przewróceniu ostatniej kartki czuje pustkę i jeszcze przez długi czas nie mogę zapomnieć o przeczytanej historii. Niezwykle ciężko mi później powrócić do normalnego stanu rzeczy i zacząć czytać inną książkę. Może się to wydawać dziwne dla niektórych, jednakże ja już taka jestem, gdy coś wywołuje we mnie mocne emocje, to później długo one we mnie siedzą. Uwielbiam ten stan w przypadku książek, bo to znaczy że dana historia została bardzo dobrze napisana. I w przypadku "Latarnika" dokładnie tak jest! Nie pamiętam kiedy ostatnio używałam znaczników podczas czytania książki, a tu proszę - znalazłam tyle pięknych cytatów, że dosłownie musiałam je zaznaczyć 😍 Z niecierpliwością wyczekuję kontynuacji historii. Premiera "Posłańca" już niedługo, także jeśli jeszcze nie czytaliście książki ze zdjęcia, to ja Wam ją ogromnie ogromnie ogromnie polecam!
"Rozdrapywanie przeszłości ma swoje dobre i złe strony. Pytanie, których jest więcej...."