W popkulturze postawiono już kilka domów z niezwykłymi lokatorami. Profesor Xavier ma swój ośrodek dla uzdolnionej młodzieży i zagubionych rosomaków, a panna Peregrine uwiła przytulne gniazdko gromadce osobliwych dzieci. Jednak zbieraniny równie niezwykłej, jak dożywotnicy mieszkający w Lichotce, ze świecą szukać.
Konrad Romańczuk jest pełnokrwistym mieszczuchem lubującym się w betonie oraz młodym pisarzem stojącym zaraz na początku swojej literackiej kariery. Sen z powiek i uśmiech z twarzy skutecznie zmazuje mu wspomnienie świeżo zakończonego związku z apodyktyczną i (jak wynika z opisów) dość nieprzyjemną w obejściu Majką. Nieoczekiwanie los uśmiecha się półgębkiem do mężczyzny. Konrad otrzymuje w spadku wiekowy dom, skryty w chaszczach, gdzieś na całkowitym odludziu. Dworzyszcze z imponującą wieżyczką wygląda, jakby zaraz miało zagrać główną rolę w horrorze z wiktoriańskim upiorem, eleganckim wampirem lub opętanymi nastolatkami biegającymi po sufitach. Nie ma się więc co dziwić, że Romańczuk nie zapałał do nowej posiadłości miłością od pierwszego ani żadnego z kolejnych kilkunastu wejrzeń. Dom jest solidnie nadgryziony przez ząb czasu, zaniedbany i podniszczony. Wymaga miłości, cierpliwości i troski, którymi Konrad raczej nie dysponuje w nadmiarze. Nieruchomość, zwana przez poprzednich właścicieli Lichotką, ma w sobie nie tylko mroczny charakterek, ale również niezwykły urok. Najlepsze natomiast zachowała na koniec. To, co Romańczuk znajdzie w środku, a czego zupełnie się nie spodziewa, wyprowadzi go z równowagi, pomiesza mu wszystkie klepki, popchnie jego psychikę na skraj wytrzymałości, poszarpie dotkliwie nerwy, wzbudzi chęć mordowania, a na sam koniec sprawi, że pokocha to miejsce całym sercem.
Emocjonalny rollercoaster czekający na bohatera jest zasługą niezwykłych lokatorów napotkanych w środku. Jest to towarzystwo niezwykłe, rozbrajające i urocze w proporcjach mieszanych i mocno przedawkowanych. Licho to mały anioł stróż w bamboszkach nieszczęśliwie uczulony na pierze. Należy zwracać się do niego w rodzaju nijakim. Uwielbia sprzątać i prać. W zamian trzeba go kochać i się o niego troszczyć. Szczęsny to same problemy i nadszarpnięte nerwy. Jest widmem o zmiennych stanach skupienia. To poeta natchniony i wierszokleta przeklęty, romantyk od siedmiu boleści regularnie dotykany przez weltschmerz oraz szał tworzenia. Na koncie ma już dwa samobójstwa. W piwnicy mieszka Krakers. Demon i to taki rodem z koszmarów Lovecrafta, ale z usposobieniem troskliwej gosposi. Jest strażnikiem spiżarni i dobrego samopoczucia. W Lichotce kąt dla siebie znajdzie również grupa utopców, kot i różowy królik. Miejsce przypominające dom dla najbardziej problematycznych i ekscentrycznych zmyślonych przyjaciół dla lubującego się w normalności i rutynie Romańczuka to prawdziwy dom wariatów. Ale jacy oni wszyscy są cudowni.
To, co Konrad dostał od losu, wystarczy, żeby całkiem osiwieć. Niepotrzebne mu są do tego niezwykłe i fantastyczne przygody na dokładkę. Siła wyższa w postaci Marty Kisiel wprawdzie mogłaby za pomocą kopniaka wrzucić go wprost w wir akcji, postawić naprzeciw czarnych charakterów spod jeszcze ciemniejszej gwiazdy, dorzucić do tego intrygi, misje ratowania świata i wałęsanie się po katakumbach. Tylko po co? Codzienność z taką konfraternią u boku to wystarczające ekstremum. Dlatego też autorka właśnie o tej codzienności pisze. O przygotowaniach do Wigilii, o pracy, gdy nad głową wisi upiór niespełnionego poety, o tym, jak Szczęsny i Licho urżnęli się domowej roboty alkoholem, o czyhającym nieustannie na życie gospodarza różowym króliku. Wszystko to jest rozbrajające i urocze. Baśniowe i słodkie.
Dożywocie jest ciepłe jak te bamboszki, w których Licho zasuwa po domu. Jest fantazyjne jak fryzura Szczęsnego i nieokiełznane niczym jego wersety. Rozczula jak kicający przed korytarz królik pofarbowany na oczoje*ny róż. Sprawia, że człowiekowi robi się ciepło w środku, a twarz uśmiecha się wraz ze wszystkimi narządami wewnętrznymi. To jednak nie tylko zasługa bohaterów. Marta Kisiel z lekkością i humorem operuje językiem. Bawi się nim i zamienia w swój znak rozpoznawczy. Wypełnia narrację nieustannym słowotwórstwem, personifikuje, co tylko popadanie, ironizuje i komicznie wyolbrzymia reakcje bohaterów. Żongluje nawiązaniami do popkultury i literatury romantyczniej. Autorka włożyła w to mnóstwo serca. Dlatego ja oddałem jej swoje. Na dożywocie.
RuBryka Popkulturalna ocenia 9/10
Recenzja ta została początkowo opublikowana na portalu Nerdheim.pl