Dorastałam w czasach bez Internetu, gdy źródłem wiedzy o świecie, była nauka w szkole i słowo pisane: prasa, encyklopedie, książki popularnonaukowe i beletrystyczne - o ile autor miał odpowiednio duży zasób wiedzy.
Jednym z takich autorów jest Juliusz Gabriel Verne (1828 - 1905) – francuski pisarz, jeden z pionierów gatunku science fiction. Napisał ponad 100 powieści podróżniczych, fantastyczno-naukowych, historycznych, geograficznych, kryminalnych, sztuk teatralnych i wierszy. Część jest mniej lub bardziej znana do dziś, o części wiedzą nieliczni. Przetłumaczone na ponad 90 języków obcych były czytane na całym świecie.
Jego książki odkryłam jako nastolatka, gdy zaczytywałam się książkami przygodowymi i spodobały mi się tak bardzo, że wracałam do nich wielokrotnie, czytając "po całości" lub wybrane fragmenty. Zachwyciłam się żywą i interesującą akcją, różnorodnymi bohaterami, mnóstwem informacji z geografii, biologii, historii i techniki.
Najczęściej sięgałam po "Dzieci kapitana Granta" - bo i ciekawe to było niezmiernie, i wzruszające, i nie sposób było ogarnąć całości w jednym czytaniu, tyle jest w tej książce przeróżnych wiadomości, geograficznych przede wszystkim. Przy każdej okazji dzieli się nimi z towarzyszami wyprawy (no i z czytelnikami) jeden z głównych bohaterów, Jakub Paganel, światowej sławy geograf, człowiek o olbrzymiej wiedzy.
A okazji miał niemało, bo jest to opowieść o wyprawie lorda Glenervana, zorganizowanej, by odszukać zaginionego kapitana Harry'ego Granta. Z wiadomości jaka dotarła do rąk Glenervana, było wiadomo, że statek kapitana rozbił się na 37 stopniu szerokości geograficznej półkuli południowej - niestety długości geograficznej nie dało się odczytać. Nie zrażony tym lord decyduje się wyruszyć i szukać - kapitana lub śladów po nim - wzdłuż 37 równoleżnika ...
Jest w tej powieści wszystko to, co potrzebne, by zainteresować czytelników. Wartka akcja, mnóstwo przygód, budzący sympatię bohaterowie, tubylcy - Indianie z Patagonii, Aborygenowie i Maorysi - z egzotycznych krain, bandyci, humor i smutek, pościgi, ucieczki, przyjaźń, lojalność i pomaganie sobie w potrzebie. I jest to dobrze napisane, czyta się samo i chwilami trudno się oderwać.
Takie wrażenia miałam czytając tę książkę jako nastolatka, w latach 60-tych XX wieku, w mniej więcej sto lat od jej wydania.
Czytając ją teraz, w roku 2023, czyli w kilkadziesiąt lat od pierwszego czytania i w 155 lat od jej powstania, dalej mi się podoba, na pewno wrócę do niej jeszcze nie raz.
Ale! - na wiele spraw patrzę teraz inaczej, m. in. na kolonializm, "cywilizowanie" podbitych ziem i traktowanie tubylców nie jak ludzi. I dlatego nie będę zaprzeczać, że powieść trochę się zestarzała i jest trochę naiwna - właśnie przez głoszenie powszechnych wówczas poglądy o znaczeniu i wyższości nad innymi białego człowieka, Europejczyka.
A mimo to wciąż jest jedną z fajniejszych powieści przygodowych jakie znam. Jeśli przymkniemy oko na jej "niedzisiejszość", czytając będziemy po prostu pamiętać, że czas jej powstania i czas w niej opisywany były takie jakie były, a teraz żyjemy inaczej, to możemy znakomicie się bawić przygodami grupy odważnych ludzi, którzy bez wahania wyruszyli na pomoc bez żadnej pewności, że im się uda ...
Kto sięgnie po "Dzieci kapitana Granta" - myślę, że nie pożałuje.