Życie pisze różne scenariusze. Stawia nas w sytuacjach, na które nie jesteśmy kompletnie przygotowani. Nigdy nie ma odpowiedniego momentu na pożegnania i rozstania. Przecież tyle rzeczy było jeszcze do zrobienia, tyle słów do wypowiedzenia. Okazuje się, że czas z nas drwi, zabiera nam cenne chwile, z których nie zdążyliśmy skorzystać, bo zawsze coś innego było ważniejsze.
"Świat stracił barwy i znaczenie".
Patrycja i Grzegorz uchodzili do tej pory za wzór. Para, jakich mało i nagle na ich związku pojawia się rysa. Mijają się i nie potrafią ze sobą rozmawiać. Ona krzyczy, ona zamyka się w sobie. Z dnia na dzień coraz bardziej oddalają się od siebie i nie próbują znaleźć przyczyny tego stanu. Patrycję męczy ta sytuacja i ma żal do męża. Kiedyś w jego oczach był zachwyt i uznanie gdy na nią patrzał. Mimo trójki dzieci i obowiązków domowych palił się żar, który podsycali i nagle zgasł. Grzegorz kupuje bilety na rejs wycieczkowcem, czyżby targały nim wyrzuty sumienia, że wycofał się z życia rodziny? Patrycja ma nadzieję, że ta podróż to dla nich szansa na rozpalenie przygasającej miłości. Traktuje to niczym podróż poślubną, bo dawno nigdzie sami nie byli. Patrycja jest zachwycona rejsem, od dawna o nim marzyła. Pod wpływem impulsu w Grzegorzu ujawnia się jego wrażliwa i sentymentalna dusza, wspomina, jakie mieli piękne życie, byli szczęśliwi, doczekali się trójki wspaniałych dzieci. Nagle ni stąd, ni zowąd informuje Patrycję, że odchodzi. Dla kobiety to cios nie tego się spodziewała. Ta piękna i wymarzona podróż okazuje się ich ostatnią wspólną. Czas, jaki im pozostał, postanawiają przeżyć najpiękniej, jak tylko się da. Po powrocie do domu nic już nie będzie takie jak przedtem.
Wystarczyła mi rekomendacja Halinki, żeby sięgnąć po ten tytuł. Troszkę zdziwił mnie fakt, że książka, która jest na rynku prawie rok, ma tak mało opinii. Po jej przeczytaniu już wiem dlaczego. Czytałam ją na jednym wdechu, ryczałam jak bóbr i kilka dni trwało, zanim postanowiłam napisać recenzję. To nie jest łatwa lektura. Pani Aleksandra stworzyła historię do bólu prawdziwą, przecież takie rzeczy się zdarzają, słyszymy o nich na co dzień. A jednak ta powieść napisana jest z takim pietyzmem i dbałością o szczegóły, że dogłębnie poruszy nawet twardziela.
Każdy człowiek w swoim życiu musi się zmierzyć z jakąś stratą, nieszczęściem lub osobistą tragedią. Ludzie są małostkowi, przejmują się drobiazgami, płaczą nad duperelami, niepotrzebnie się stresują. Tak łatwo przychodzi nam ocenianie innych, krzywdzimy ich i obrażamy.
"Mamy więcej szczęścia, niż nam się wydaje. Ale skupiamy się na nieszczęściu".
Tak łatwo jest powiedzieć, że inni mają lepiej. Ale przecież nie za każdym uśmiechem, który widzimy, kryje się radość. Ludzie nauczyli się przywdziewać maski odpowiednio do sytuacji, w której się znajdują. Chcielibyśmy mieć w życiu nad wszystkim kontrolę, ale to niemożliwe. Powinniśmy czerpać z życia garściami, żyć tak jakby jutra miało nie być.
"Niech żyje bal!
Bo to życie, to bal jest nad bale!
Niech żyje bal!
Drugi raz nie zaproszą nas wcale!" Maryla Rodowicz "Niech żyje bal"
Śmierć wcale nie musi oznaczać końca. Zawsze istnieje coś takiego jak nadzieja na odbudowanie życia po stracie.
Polecam!
Za egzemplarz recenzencki dziękuję Wydawnictwu Prozami.