Dworek w Miłosnej po śmierci właścicielki Bogny zapełnił się ponownie, bo zjawili się spadkobiercy, a właściwie spadkobierczynie Ada i Monika. Wraz z nimi pojawiły się dzieci, Radek, który po traumatycznych przeżyciach po wypadku, w którym zginęła jego siostra Patrycja nie mówi oraz Dawid uczeń liceum, który również ma za sobą trudne chwile.
I właściwie tym postaciom autorka poświęciła ten tom trylogii. Choć chłopców dzieli ogromna przepaść wiekowa to jednak znajdują wspólny język. Radek jest niezwykle wrażliwy, a po śmierci siostry zamknięty w sobie. Sytuacji nie poprawia rozłam między jego rodzicami, którzy nie radząc sobie z sytuacją szukają pociechy w ramionach postronnych osób. Dziecko najwięcej zyskuje przebywając z panem Antonim, dawnym ogrodnikiem w dworku, a obecnie dzięki testamentowy Bogny mieszkającym tu do śmierci. Mężczyzna ma przede wszystkim czas dla okaleczonego psychicznie chłopca. Ten czas, ale i niezwykły spokój starszego pana staje się dla niego swoistą terapią. Jest to tym bardziej cenne, bo rodzice a zwłaszcza matka zamiast walczyć o zdrowie syna skupia się na sobie i swoich potrzebach.
Trochę inna sytuację ma Dawid, bo o niego dba bardzo Ada. Kobieta choć sama wychowuje syna, to jest dla niej on priorytetem. Między nimi panuje szczególne porozumienie, ale i zaufanie. Dzięki temu nastolatek może porozmawiać o wszystkim, a rozmowy te również przyniosły rozwiązanie problemu tym razem pochodzącego z gruntu szkolnego.
Bardzo ciekawie autorka wplotła w wątek mieszkańców dworku postać Zuzy. To szkolna koleżanka Dawida. Już na pierwszy rzut oka dziewczyna zwraca bardzo na siebie uwagę poprzez posępny strój oraz bardzo mocny czarny makijaż. Odrzuca również swoim zachowaniem, bo ton jej wypowiedzi jest arogancki i uszczypliwy. Za całą otoczką jej wyglądu stoi jednak głęboki problem domowy. Matka jest bowiem alkoholiczką, a dziewczyna od dawna stara się zajmować bratem, z zespołem FAS.
Cała powieść niesie ze sobą mnóstwo pozytywnych emocji, bo i historia Zuzy i terapia Radka powoli, ale rozwiązują się pozytywnie. Trochę irytowała mnie postać Moniki, jej ciągłe niezdecydowanie co tak naprawdę chce w życiu. Dawanie sobie prawa do tego aby wciąż żyć śmiercią córki, a tym samym zapominać, że na pomoc oczekuje mały chłopiec. Ta jej ciągła huśtawka emocjonalna i przeskakiwanie z uczuciami od męża do kochanka i odwrotnie. Tym bardziej, że pomoc dziecku dała jej kuzynka, która wcale nie musiała się angażować w terapię chłopca.
I bardzo pozytywną postacią jest pan Antoni, który staje się dla całej rodziny kimś w rodzaju dziadka. On wiele widzi ze spraw, które dręczą dorosłych, ale nie narzuca swojego zdania, raczej trwa przy nich aby w razie potrzeby podać dłoń.
Książka ta jest taka zwykła, lecz pełna ciepła i właśnie tej tytułowej szczypty nadziei na to, że w końcu nadejdzie wiosna, bo akcja toczy się w okolicach świat Bożego Narodzenia.