Wydawać by się mogło, że pierwsza książka autorki/autora nie będzie porywająca. Wiele się przecież trzeba nauczyć, zdobyć doświadczenie i odnaleźć swoją literacką drogę. Nic bardziej mylnego. Pani Marta doskonale wie co czytelnikowi potrzebne jest do szczęścia a mianowicie duża dawka humoru! Osobiście spodziewałam się jakiejś zabawnej więziennej historii, dostałam niesamowity mix emocji i to nie tych zza krat. Jednakowoż;) książki tej nie da się opisać jednym słowem: "zabawna"- to za mało. Ta książka jest niesamowicie wciągająca, pomysłowa, oryginalna, intrygująca, zaskakująca, ciepła, wzruszająca... i mogłabym tak wymieniać w nieskończoność.
Otworzyłam pierwszą stronę a tam: "Siła wyższa, bez uprawnień kierująca światem, postanowiła udowodnić, że dysponuje niekończącymi się pokładami czystej, małpiej złośliwości. Najpierw w cudowny sposób rozmnożyła bagaże, zaopatrując ich właściciela w ubrania na dowolną porę roku i okazję, łącznie z balem debiutantów i kolejną powodzią stulecia. Tak na wszelki wypadek. Nie zapomniała też o zestawie naczyń stołowych, karbidówce, środkach higieny mniej lub bardziej osobistej, dmuchanym materacu i wielu, naprawdę wielu absolutnie niezbędnych rzeczach. Bez wątpienia siła była kobietą, i to nad wyraz zaradną." Z każdą kolejną stroną język autorki coraz bardziej mnie rozbrajał. Wspomniana siła wyższa często ingerowała w życie Konrada Romańczuka. Oj cudna to była ingerencja, rozrywek mu nie szczędziła i oczywiście wrażeń:) Dostał w spadku gotycki domek z wieżyczką, gdzieś na końcu świata o wdzięcznej nazwie Lichotka. W testamencie, poprzedni właściciel, zapomniał jednak wspomnieć o dożywotnikach a tego już było za wiele jak na biednego Konrada. Oczami wyobraźni widziałam jego minę, gdy po raz pierwszy przyszło mu się zetknąć z wysłannikiem niebios. Licho, cudne, kochane Licho. Anioł Stróż Lichotki a teraz jego własny, prywatny, osobisty aniołek w bamboszkach, wiecznie zasmarkana dziecina i alergik na pierze w jednym. Później przyszło mu poznać Krakersa, oczywiście nie obeszło się bez wrzasku. Zresztą, kto by się nie wystraszył zielonej macki wyłaniającej się z piwnicy? Macka należała do pradawnego stwora, bardzo opiekuńczego i rodzinnego. Na tym nie kończy się lista mieszkańców odziedziczonej Lichotki. Można by rzec że się zaczyna;) Jest jeszcze dwukrotny samobójca Panicz Szczęsny, zadręczający wszystkich swoją górnolotną poezją. Zresztą każdy z dożywotników miał jakiegoś swojego "konika". Licho sprzątało, wszystko i wszędzie. Krakers królował w kuchni jak na prawdziwą ośmiornicę przystało;) a Panicz robił bałagan. Był jeszcze kot Zmora i królik Rudolf Valentino (różowy rzecz jasna) o Utopcach nie wspominając;). Konrad na początku nie czuł się dobrze w takim towarzystwie, jednak z biegiem czasu, każdy z dożywotników stał mu się na swój sposób bardzo bliski.
Genialna dialogi, lekkie pióro, pomysłowość i wyobraźnia. Brawa dla autorki! "Dożywocie" uzależnia. Biorąc ją do reki nie sposób powstrzymać się od chichotu i nie kontrolowanych parsknięć, co w miejscach publicznych jest dość kłopotliwe, ale co tam... Śmiech to zdrowie!
Wszyscy mają recenzje "Dożywocia" mam i ja!
Alleluja!