Oj, długo nie miałam w rękach jakiegokolwiek kryminału, czy to dobrego, czy troszkę gorszego. Sama nawet nie wiem, dlaczego tak się stało. Swego czasu, jeszcze jak byłam nastolatką, pochłaniałam kryminały Aghaty Christie za jednym posiedzeniem. Przeczytałam wszystko, co było dostępne w bibliotece. O Camilli Läckberg dużo słyszałam i czytałam sporo pozytywnych recenzji na temat jej książek. No i zapragnęłam zapoznać się z jej twórczością, ale też pomyślałam sobie, że to wręcz mój obowiązek! Skoro tak dużo się o niej mówi, to chcę wiedzieć dlaczego.
Podjęłam dość ryzykowną decyzję, by zacząć od "Fabrykantki aniołków". Ryzykowną głównie z tego powodu, że jest to kolejna część serii. Nieznajomość wcześniejszych pozycji może zaważyć w pewnym stopniu na jakości lektury, choćby z tego powodu, że losy głównych postaci są wyrwane z kontekstu. Pewnych rzeczy mogłam się tylko domyślać. Ale... jakoś poradziłam sobie z tym. Mało tego, bardzo chcę teraz dotrzeć do poprzednich części, a najlepiej do tej pierwszej na początek.
Centrum tajemniczych i niepokojących wydarzeń w powieści stanowi niewielka wyspa Valö leżąca niedaleko Fjällbacki. Tam właśnie w Wielką Sobotę 1974 roku w niewyjaśnionych okolicznościach znika cała rodzina Elvanderów, z wyjątkiem rocznej dziewczynki Ebby. Trafia ona do rodziny zastępczej, która następnie ją adoptuje. Po wielu latach Ebba, wraz z mężem Mårtenem, wraca na wyspę. Tu oboje przeżywają żałobę po śmierci swojego dziecka. Postanawiają wyremontować stary ośrodek kolonijny, który przed laty należał do ojca Ebby. Wkrótce okazuje się, że ktoś próbuje się ich pozbyć, podkładając ogień w ośrodku. Oprócz tego Ebba dostaje kartkę z pogróżkami. Natomiast prace remontowe ujawniają pewne tajemnicze ślady. Otóż pod zerwaną podłogą w jadalni znajdują się stare ślady zaschniętej krwi. Czyżby krew należała do zaginionej rodziny? Co tak naprawdę się z nimi stało? I przede wszystkim, kto czyha na życie Ebby i Mårtena?
Na te pytania i wiele innych stara się odpowiedzieć policjant Patrick Hedström i pragnąca rozwiązać zagadkę z przeszłości jego żona - Erica Falck, która nierzadko podejmuje działania wbrew ostrzeżeniom męża lub zupełnie bez jego wiedzy. Przeprowadzone śledztwo ma również ustalić, jakie znaczenie w sprawie ma piątka przyjaciół - uczniów szkoły z internatem prowadzonej przez Rune Elvandera - a zarazem jedynych potencjalnych świadków wydarzeń z 1974 roku.
Z początku ilość postaci przewijających się przez karty książki, była dla mnie dość przytłaczająca. Zgubiłam wątek, bo już nie wiedziałam, kto z kim i dlaczego. W uporządkowaniu faktów pomogły mi notatki, które zaczęłam robić, lecz w miarę zagłębiania się w fabułę, nie były mi już tak potrzebne. Akcja "Fabrykantki aniołków" przebiega dwutorowo, czyli czas współczesny przeplata się z czasem przeszłym. Z przedstawionych wydarzeń z przeszłości dowiadujemy się kim jest owa fabrykantka aniołków i co łączy ją z Ebbą. Ciekawe, być może szczególnie dla tej żeńskiej części czytelników, jest to, że książka stanowi połączenie wątku kryminalnego z obyczajowym. Bardzo dużo dowiadujemy się o życiu poszczególnych postaci, i choć niektórym może troszkę trącić telenowelą, to jednak nie uważam tego za wadę.
Przez dłuższy czas, aż do punktu kulminacyjnego, zniknięcie Elvanderów kojarzyło mi się mocno z tajemniczymi zaginięciami, które wydarzyły się naprawdę. Mam na myśli chociażby legendy krążące wokół Trójkąta Bermudzkiego, czy słynny piknik pod Wiszącą Skałą zorganizowany w Walentynki 1900 r. dla uczennic elitarnej szkoły prywatnej. Wisząca Skała była wtedy popularnym celem wycieczek, więc nic dziwnego, że kilka dziewcząt wraz z nauczycielką postanowiły wspiąć się na skałę. Tam jednak znikają w niewyjaśnionych dotąd okolicznościach. Przypomina mi się również statek-widmo Mary Celeste, opuszczony przez załogę, której nigdy nie udało się odnaleźć. Tak się składa, że już od dawna fascynuje mnie ten temat, dlatego skojarzenie nasunęło się samo. Więc jak dla mnie to tylko dodatkowy plus dla kryminału Läckberg.
Powieść tej skandynawskiej autorki jest napisana tak, że trudno oderwać się od lektury. Przeczytałam ją jednym tchem, jak niegdyś dobry kryminał Aghaty Christie.