Wczoraj, czyli trzeciego marca, był Światowy Dzień Dzikiej Przyrody. Szkoda tylko, że coraz mniej jest tej dzikiej przyrody, z tej prostej przyczyny, że nas jest coraz więcej. Ponadto z jakiś zupełnie niewyjaśnionych powodów lubimy wszystko poklasyfikować, ponazywać zupełnie niezrozumiałymi słowami np. gallus gallus domesticus, ponumerować i oznakować. Następnie poukładać w gablotkach i zaliczyć do wymarłych.
Z powieściami robimy podobnie, staramy się je przypisać do jakiegoś gatunku (potem odkładamy na półkę i zaliczamy do przeczytanych). I tu zaczyna się mój problem z tym co właśnie przeczytałem. Niby to kryminał, opowieść policyjna, ale więcej w tym obyczajówki niźli tego kryminału. I okej może być kryminał obyczajowy nawet fajnie brzmi. Ale akcja tego kryminału dzieje się na wyspach, które leżą pomiędzy Albionem i Skandynawią, i miasta są na nich i wioski, drogi, porty, transport morski, i nawet ratusz jest jak mniemam "i tylko... wysp tych nie ma". Ponoć był jakiś Doggerland, który nawet lądowo łączył Brytanię z kontynentem europejskim, tylko że jakieś trzynaście tysięcy lat temu, a ostatnie jego pozostałości pochłonęło morze jakieś 8000 lat temu. Nie wiem co Volvo wtedy produkowało ale Jaguar to chyba szablastozębny właśnie wszedł do produkcji. Zatem to albo bajka albo fantastyka. Bajka to to nie jest zapewniam, zostaje fantastyka. Sumując: przeczytałem fantastyczno nienaukowy kryminał obyczajowy i git.
Za co lubię serial "Endeavour: Sprawy młodego Morsa" i jemu podobne, za jego niespieszne tempo. Za to że nie muszę uważać kto, kogo, czym, w co i ile razy postrzelił. A jak w ranie znaleziono nogę komara, pióro pawia i włókno węglowe to powinienem się domyślić, ze morderca jest zapalonym golfistą. Mogę na spokojnie śledzić rozwój śledztwa, a przy tym zachwycać się jak autorom filmu udało się odwzorować lata sześćdziesiąte ubiegłego wieku. Mogę też podziwiać grę aktorów, wsłuchiwać się w dźwięki i muzykę dobraną do danego odcinka. W książce takie tempo, troszeczkę niestety nuży.
Teraz tych którzy zamierzają przeczytać książkę Pani Marii proszę o przejście do kolejnego akapitu. Muszę bowiem niestety zdradzić clou intrygi, które niestety nie jest najwyższych lotów.
Dlaczego napisałem nienaukowej. Bliźniaki jednojajowe wiele łączy. Mają ten sam genom, są do siebie podobne, nierzadko mają podobne skłonności. A ponoć niektóre z takich bliźniąt łączy coś na podobieństwo splątania kwantowego. Jeszcze raz proszę osoby, które mają w planach powieść "Podstęp" aby przeszły do kolejnego akapitu, to ostatnie ostrzeżenie. Ale jedno mają odmienne, są to linie papilarne. Pierwsze co robią śledczy po zebraniu wszystkich próbek, to pobranie odcisków palców od denata. Po pierwsze jeśli są w bazie policyjnej to potwierdzi identyfikację. Po drugie nawet jeśli nie ma ich w bazie, to trzeba odrzucić odciski ofiary z tych znalezionych na miejscu zbrodni. I tu byłoby pierwsze zaskoczenie jakby w domu ofiary znaleziono niewiele jej odcisków, a w jej sypialni ani jednego. Za to w samochodzie i całym domu pełno byłoby jakiś obcych odcisków, zwłaszcza na rzeczach osobistych ofiary. To z pewnością byłoby dużym zaskoczeniem dla śledczych. W scenie finałowej też jest niewielki błąd. Nie było możliwości niepostrzeżenie podkraść się do policjantki. Co zresztą w kolejnych akapitach udowadnia sama autorka. Ale to przy tym pierwszym to drobiazg.
Pod względem literackim książka świetna. Autorka ma lekkie pióro i jest urodzonym gawędziarzem. Dialogi i rozmowy są żywe i dostosowane do miejsca i postaci. Bohaterowie są pełnokrwiści i bardzo ludzcy, czasem może nawet za bardzo. Byłaby to wręcz powieść doskonała gdyby nie ten aspekt kryminalny. Bo kryminalnie bardzo słabiutko, osoby które już nie jeden kryminał zaliczyły (w sensie nie odsiadkę tylko książkę) będą bardzo zawiedzione. Cała intryga wynika nie z genialności opisanej zbrodni ale z niewiedzy autorki niestety. Będziecie mogli się o tym przekonać już za tydzień, bo za tydzień właśnie książka będzie miała swoją oficjalną premierę.
Cały czas biję się z myślami jaką właściwie dać ocenę. Ta książka to podstęp, z jednej strony postaci, z którymi mimowolnie się człowiek zaprzyjaźnił, a z drugiej strony ta kryminalno piramidalna bzdura, która jest osią napędową powieści. Dam na wyrost 6/10 ale, w przeciwieństwie do książek Becketta czy MacBrida, nie mam jakoś większej ochoty wracać na wyspy Doggerlandzkie.