Ta książka to nie była miłość od pierwszego wejrzenia. Przyszła sobie i w ogóle nie zwracałam na nią uwagi. Do czasu, kiedy moje dwie ulubione klientki zaczęły mi ją wychwalać pod niebiosa. Stwierdziłam, że jednak coś w niej musi być. Przeczytałam parę stron i już wiedziałam, że to jest książka, która bardzo mi się spodoba.
W końcu nie codziennie możemy poczytać o przygodach najprawdziwszego, ostatniego irlandzkiego druida, który liczy sobie ponad dwa tysiące lat.
Atticus O’Sullivan wiedzie sobie spokojne życie w Arizonie. Z wyglądu dwudziestolatek, prowadzi sklep i stara się sprawiać wrażenie zwykłego irlandzkiego chłopaka. Problem w tym, że pewien bóg z jego panteonu od wielu stuleci jest na niego wściekły, a wszystko z powodu miecza, który Atticus mniej lub bardziej uczciwie odebrał mu w bitwie. Jak wiadomo spokój nie może trwać wiecznie, szczególnie w przypadku tak starego druida. Pradawny bóg w końcu postanowił odebrać swoją własność osobiście, a to przysporzy Atticusowi sporo problemów. Na szczęście do pomocy będzie miał kilku przyjaciół, m.in. swojego wiernego wilczarza irlandzkiego Oberona, dwóch prawników, z których jeden jest wilkołakiem-wikingiem a drugi wampirem, barmanka opętana przez hinduską boginię i – a jakże – Morrigan, która jak zawsze jest wszędzie tam, gdzie coś się dzieje. A, zapomniałabym. Znajdzie się też kilka polskich wiedźm, które podczas wojny umknęły nazistom.
Jak widzicie nie ma szans na nudę podczas lektury.
„Na psa urok” to naprawdę doskonała powieść urban fantasty i znalazłam w niej wszystko to, czego zazwyczaj w takich powieściach szukam. Po pierwsze główny bohater, który jest arogancki i tryska sarkazmem oraz ironią na wszystkie strony. A przy tym jest tak uroczy, że nie miałoby się nic przeciwko temu, żeby spotkać go na swojej drodze. A jeśli ktoś myśląc o ostatnim na świecie druidzie wyobraził sobie staruszka z długą brodą, w szatach do ziemi i z laską, to zaręczam, że bardzo się rozczaruje.
Kolejną wielką zaletą jest brak wątku romantycznego i chwała za to autorowi. Zamiast skupiać się na bezsensownym wzdychaniu bohaterów do swej wielkiej miłości i zajmować tym pół książki pan Hearne daje nam historię pełną akcji, okraszoną świetnym humorem i wypełnioną genialnymi bohaterami z krwi i kości. No, może niektórzy składają się tylko z kości, ale to taki drobny szczegół.
Uwielbiam autorów, którzy w swoich książkach przeplatają ze sobą wszelkie istniejące mitologie, a przy tym jeszcze wiedźmy, demony, wróżki [które jakoś nie są słodkimi stworzonkami sypiącymi magicznym pyłkiem], wilkołaki, wampiry [sztuk jeden – tylko!], olbrzymy i całą masę innych stworzeń magicznych plączących się po naszym świecie. A przy tym wplecione są w ten świat tak idealnie, jakby ich istnienie było najnaturalniejszą rzeczą pod słońcem.
Polecam gorąco każdemu!! Jestem przekonana, że nie tylko miłośnicy urban fantasty i magii znajdą tutaj coś dla siebie. A dla wspomnianych miłośników ta książka będzie prawdziwą ucztą literacką. Przerywaną atakami śmiechu.