Coraz częściej sięgamy po literaturę faktu. Nieco znużeni fikcją literacką poszukujemy biografii, reportażu, by się w nich przejrzeć jak w lustrze i dostrzec cząstkę siebie. Poszukujemy narracji, która osnuje się wokół zdarzeń i postaci „prawdziwych”.
Wydaje się, że powieść Wioletty Dudek i Krzysztofa Martwickiego „Prawie niewidzialni” ma szansę zaspokoić takie czytelnicze tęsknoty. Z jednej strony jesteśmy uczestnikami zdarzeń w realiach mazowieckiego Strzegowa, skąd wywodzą się główni bohaterowie Aniela i Stefan Pyckowie, a z drugiej – towarzyszymy im w podbijaniu „wielkiego świata” lat trzydziestych ubiegłego wieku. Ten drugi jako narrator i artysta cyrkowy (także teatralny) prowadzi czytelnika za kulisy cyrku międzywojennego i relacje, jakie rządziły ówczesnym „przemysłem” rozrywkowym. Razem z bohaterami zwiedzamy Europę w czasach budzącego się hitlerowskiego nazizmu.
Walorem tej prozy jest wniknięcie za sprawą narracji pierwszoosobowej w realia nie tylko obyczajowe (wieś mazowiecka, środowisko cyrkowców itp.), lecz także w swobodny, gawędziarski język okraszony obficie, zwłaszcza w dialogach, stylizowaną gwarą. Nade wszystko jednak czytelnik uzyskuje wgląd w sposób postrzegania rzeczywistości przez człowieka naznaczonego niskim wzrostem. Po prostu – mówiąc kolokwialnie – karła. Bo też takimi są bohater – narrator i jego siostra, postaci autentyczne. Właśnie autentyzm, osobiste doświadczenia Stefana, leżą u podstaw tej prozy. Mamy tu zatem do czynienia z literaturą dokumentalną podawaną w sfabularyzowanej formie.
Proza obojga autorów – Dudek i Martwickiego – powstała w oparciu o korespondencję Stefana Pycki (1906-1979) słaną do rodzinnego domu w Strzegowie. Jest w niej miejsce na drobiazgową relację z siedmioletniej podróży Anielki (1924-1975) i Stefana po Europie z zespołem znanego berlińskiego cyrku „Schaefer’s Liliputaner”. Na kartach opowieści znajdziemy także wielką i niespełniona miłość Stefana do Klary Lis (również niskiego wzrostu). Jest wreszcie w tej historii coś, co przydaje jej charakteru wielkiej paraboli. Proza ta bowiem dotyka spraw losu ludzkiego w ogólności, w którym człowiek „obdarzony” innością zmaga się z własnymi ograniczeniami i społecznie funkcjonującymi stereotypami. Autorzy wydają się być bardzo konsekwentni w tak obranej formule, gdyż całość narracji zwieńczają poetyckim obrazem, kiedy to „Owego dnia o poranku wszyscy spojrzeli w niebo”. A ono „miało kolor popiołu”. Jakże by inaczej? Toż to koniec sierpnia 1939 r. Ostatnie chwile wolności.
Czytając „Prawie niewidzialnych”, których akcja przebiega od 1929 do 1939 roku trudno oprzeć się wyjątkowej urodzie tej prozy. Jest potoczysta (językowo wręcz uroczo potoczna), a przy tym wysmakowana. Historia dwojga karłów (jak zapowiadają autorzy, będzie część druga) pozwala także z pewną dozą empatii spojrzeć na odmienność innych. W dobie współczesnej, gdy opacznie pojmuje się tolerancję, warto wrócić do pierwotnego znaczenia tego pojęcia i przyjąć, że jednak możemy różnić się pięknie.
Ryszard Biberstajn