Wg jednych na początku był chaos, wg innych słowo, a wg Bianki Kunickiej-Chudzikowskiej na początku była kobieta, która przedstawia się następująco: „Jestem postacią fikcyjną. W pewnym sensie powstałam tu i teraz (…), już dorosła, z bagażem doświadczeń moich, choć przeze mnie nieprzeżytych. (…) Moją osobowość, z góry narzuconą przeszłość i czekającą mnie przyszłość, dokładnie poznam wkrótce, chociaż muszę przyznać, iż już dostrzegam pewne symptomy mojego charakteru, bo bardzo denerwuje mnie fakt braku wpływu na to, kim w tej chwili jestem. Nie wiem jeszcze, czy, upraszczając, jestem dobra czy zła. W zasadzie jest mi wszystko jedno, gdyż najważniejsze, abym nie była nijaka, bo bycia nudną bym nie zniosła. (…) Zrobię wszystko, byleby nie być bezbarwna i przezroczysta jak foliowy worek.” W tej jakże krótkiej charakterystyce Zofii – jednej z głównych postaci „Najprawdziwszej fikcji” – już na samym entree daje się wyczuć, że będzie ona starała się maczać palce w procesie twórczym, jeśli tylko autorka nieopatrznie spróbuje poprowadzić fabułę nie po myśli bohaterki. Czy z pozytywnym efektem?
„Najprawdziwsza fikcja” to oksymoron wyrażający sprzeczność i mający na celu przyciągnięcie uwagi, dlatego przyzwyczajmy się, że z paradoksami i kontrastami (w emocjach czy działaniach) będziemy mieć podczas lektury do czynienia często. Szczególnie w odniesieniu do zachowania samej Zofii, która jest chodzącą sprzecznością i przykładem na to, że teoria zmienności – gdyby ktoś takową odważył się spreparować – byłaby jak najbardziej do obrony. Ale nie odbierajmy też zasług Senece, który wcześniej zauważył, że harmonia świata składa się z elementów sprzecznych, i wróćmy jednak do Zosinego ogródka, a raczej do osoby bohaterki. Uważam, że opis z liryki Tuwima pasuje do niej idealnie:
Od grzechu zaczął się mój świat,
a że Bóg mnie stworzył, a szatan opętał,
jestem więc odtąd po dzisiejszy dzień
raz grzeszna a raz święta,
zdradliwa i wierna,
dobra i zła,
daję rozkosz i rozpacz,
przez nią uśmiech i łza,
jestem jak gołąb i żmija,
jak piorun i miód,
jestem jak Anioł i Demon,
upiór i cud
i szczyt nad chmurami
i przepaść bez dna,
jestem początkiem i końcem –
kobieta: cała ja...
Najprawdopodobniej autorka czuje swego rodzaju słabość do Zofii, ponieważ na wiele jej przyzwala. Obie spierają się ze sobą, miejscami droczą, a nawet dochodzi między nimi do jędrniejszych utarczek słownych, bo przecież jedna mocno wygadana, a druga wcale nie mniej zaczepna. Sarkastycznie sapiąc i podszczypując się złośliwościami, żadna nie zamierza odpuścić, by ustąpić pola. Słyszał kto jednak, by autor rozmawiał ze swoimi bohaterami? Czy to normalne? Może ktoś tu cierpi na zdefiniowany medycznie syndrom, ale z grzeczności nie wspomnę nazwy jednostki chorobowej? Bez nacisków wyznaję, że właśnie te niemal kabaretowe dialogi stanowiły dla mnie jeden z atutów lektury, miałam z nimi sporo frajdy. Niech nam jednak wśród bałamutnych swawoli nie umknie sam czytelnik, który początkowo rozbawiony, a z czasem coraz bardziej zdezorientowany i zbity z tropu próbuje (mając niemal mętlik w głowie) dociec, kto tu naprawdę jest kim i wodzi prym w dyskusji. Ech, złapał Kozak Tatarzyna, a Tatarzyn za łeb trzyma…
„Najprawdziwsza fikcja” prowokuje, rzekłabym, że miejscami nawet sieje zamęt. Autorka pod płaszczykiem fikcji wypowiada bowiem głośno to, czego w rzeczywistości być może nigdy byśmy nie zrobili lub o czym nie ośmielili się pomyśleć. Dwa literacko równoległe wymiary: fikcja i rzeczywistość przenikają się i uzupełniają, są ze sobą do tego stopnia nierozerwalnie stopione, że jeden nie istnieje bez drugiego. A może to nie fikcja i rzeczywistość tylko świadomość i podświadomość? Co więcej, Kunicka-Chudzikowska wzmacnia jeszcze poczucie nadrealności kilkoma zaledwie pierwiastkami zaczerpniętymi z Freudowskiej teorii o tłumionych wewnętrznych pragnieniach, próbując nas uwieść lub zaszokować scenami seksualnych zbliżeń.
Mądra Zofia nie byłaby sobą (bo przecież etymologia imienia wywodzi się od greckiego słowa mądrość), gdyby nie podzieliła się z nami także filozoficznymi refleksjami na temat ludzkiej egzystencji, funkcjonowania w społeczeństwie czy podejścia do życia. Współcześnie powiedzielibyśmy, że uprawia coaching. Coachuje nas czasami wprost, a czasem „szamani” nieco dyskretniej. Łatwo te fragmenty wyłowić z całokształtu, ponieważ wyróżniają się swoistym mentorskim klimatem, nie brak im złotych myśli i celnych sformułowań.
I jeszcze jedno, co mnie zwykle ujmuje, to miejsce akcji. W tym przypadku trafiłam na mój ukochany Wrocław, który występuje tu w odsłonie współczesnej, ale parę razy zdarza mu się przybrać strój retro. Dla mnie trafione w punkt.
Zofii z „Najprawdziwszej fikcji” z pewnością nie można zarzucić nijakości. Jest tak barwna, że aż momentami wydaje się być irytująca w swojej dwoistości. Potrafi być zarówno życiowo mądra, jak i egoistycznie głupia, zabawna i nużąca, sympatyczna i odpychająco zadziorna. Gotowa popełnić każde głupstwo, z premedytacją ranić siebie i innych, byle zrealizować zaplanowane cele. Co ciekawe, każda z nas może w niej odnaleźć kawałek siebie, bo w każdej z nas drzemią dwa wilki, a zwycięży ten, którego będziemy karmić.
„Najprawdziwszą fikcję” Kunickiej-Chudzikowskiej nazwałabym akumulatorem endorfin, po który sięga się, by doładować własne wyczerpane zasoby energii. Transfer odbywa się w nad wyraz sprzyjających warunkach, bo na wyciągnięcie ręki mamy mieszankę dobrego humoru z domieszką kontrowersji, a tymczasowe zakłócenia w postaci nieprzewidzianych zdarzeń losowych rozpływają się w niebycie pod wpływem inspirującej autosugestii i entuzjastycznego nastawienia.