Myślisz czasami, że spakowanie walizek to najlepsze wyjście? Pewnie, że tak myślisz, przecież każdy ma prawo do lepszego jutra! Sama o tym marzę! Marzę spakować walizkę i uciec tam, gdzie zdałam chwycić życie za mordę! Tak chcę walczyć o swoje życie, w którym prawdziwa przyjaźń trwa, a materialne problemy odejdą w stan nicości...
Postanowili, że osiągną swój cel. Postanowili, że nie zrezygnują, dopóki wstyd nie zagości u progu ich domu. Domu, na który składa się jeden pokój, kuchnia, łazienka i stado karaluchów. Ameryka! Tak żyje małżeństwo, które przyleciało do Stanów Zjednoczonych prosto z Limbe. Jende Jonga jego żona Neni i syn, to kameruńscy imigranci, którzy marzą o lepszym życiu i spełnieniu swojego amerykańskiego snu...
Jende otrzymuje dobrze płatną pracę szofera u Clarka Edwardsa. Pracodawca jest na tyle hojny i wraz z żoną Cindy, proponują, by Neni dorywczo pracowała w ich letnim domku w Hamptons. Brzmi idealnie? I jest idealnie! Wszystko zaczyna obierać inny tor, gdy na twarzach pracodawców zaczynają wychodzić pierwsze oznaki wyrachowania. Świat finansowy Edwardsa znacznie się osłabia, a jego firma stoi na granicy bankructwa. Młode małżeństwo imigrantów, chcąc chronić posadę Jendego ucieka się do stania na straży sekretów swoich pracodawców. Życie zaplanowało inną niespodziankę! Niespodziankę, która odmieni życie całej czwórki...
Uczciwy człowiek. Nie oszukujmy się w powieści My, marzyciele nie ma uczciwych bohaterów! Wykreowani jako jednostki chcą mieć konkretny wpływ na swoje życie. Teoretycznie grają grupowo, lecz w praktyce każdy z osobna pod maską codzienności skrywa mieszankę godności owianą nutką desperacji. Życiowej desperacji. Najbardziej uderza bezradność postaci, nasilające się zadręczanie oraz niesprawiedliwość, która przypomina, że słone łzy nie smakują tylko szczęściem, smakują również rozpaczą. W miarę narastającego czytelniczego apetytu chciałam więcej, ponieważ zachowanie Neni jako matki wywarło na mnie wszystkie emocje od bezradności po uśmiech. Tak! Imbolo Mbue pokazała, że w życiowej stagnacji człowiek jest zdolny zrobić wszytko. Oni są zdolni i zrobią wszytko, by w przyszłości powiedzieć-próbowałem...
Wędrowny spektakl. Zabiera w sam środek dwóch innych kultur. Dobre wychowanie miesza z rozpychającymi się łokciami kobiet, które mistrzowsko walczyły o kawałek świeżego mięsa na kameruńskim targowisku. Dość dobitnie zobrazowała, gdzie koloryt cywilizacyjny odcisnął swoje piętno, zrobiła to, by uświadomić, że bezwzględna machina życia tylko czeka, by pochłonąć kolejne ofiary systemu. Chorego systemu, w którym dzieci odbierają ojca jako nieobecnego żywiciela rodziny... W drugim przedstawieniu brak tej machiny! Pokazała zwyczaje, które panują w Kamerunie. Oddała smutne i radosne obrazy z życia, w którym szacunek i określone normy zachowań grają pierwsze skrzypce...
Marzenia. Marzenia, które chcieli spełnić, kosztowały ich dużo. Zbyt dużo! Autorka stojąc na granicy utożsamiania się z bohaterami, dogłębnie oddaje ich wrażliwość zmieszaną ze stanem rezygnacji. Wyraża w słowach wolę walki o jeszcze jeden dzień, który sprawi, że nierealne stanie się realnym a marzenia, nie okażą się urojeniem sennym, lecz krainą wiecznej szczęśliwości. Do końca wierzyłam! Wierzyłam, że będą mieli odwagę...
My, marzyciele to książka, która pokazuje bezbronność, która otoczona jest myślą o niesprawiedliwym losie. Życiowym losie, który roni łzy zaspokojenia owiane łzami życiowego zniechęcenia.