To moje piąte spotkanie z książkami autorstwa Agnieszki Pietrzyk. Lubię styl pisania autorki, jest lekki i zrozumiały a jednocześnie potrafi przyciągać uwagę czytelnika. Do tej pory nie zawiodłam się na jej powieściach, więc tym chętniej sięgnęłam po "Terytorium". Zauważyłam, że zdania o tej książce są bardzo rozbieżne, co jeszcze bardziej podkręciło moja ciekawość.
"Terytorium" to thriller, chociaż moim zdaniem to z dodatkiem fantastyki, gdyż przedstawienie z bliska funkcjonowania policji i wojsk terytorialnych nieco jest przekłamane, nierzeczywiste, myślę, że autorka celowo popuściła tu wodze swojej fantazji. Żeby dokładnie to określić, należałoby znać zwyczaje i struktury panujące w tych służbach mundurowych, a jest to tylko możliwe, gdy jest się wśród nich.
Akcja powieści jest bardzo wartka, tu nie ma czasu na nudę, częste zwroty akcji bywają czasem przewidywalne, lecz mimo to coraz bardziej wpadamy w wir tych wydarzeń i czekamy na rozwiązanie. Można w skrócie powiedzieć, że dwie grupy mundurowych walczą ze sobą o uznanie wśród społeczności, policja i wojska obrony terytorialnej ścierają się ze sobą w Braniewie i okolicznych lasach... Nie pałają do siebie zbytnią sympatią, delikatnie mówiąc.
"Pół Polski wyśmiewało wojsko terytorialne. Czytał te obrzydliwe wpisy w internecie. Wszyscy terytorialsi zapoznawali się z obśmiewczymi komentarzami, choć major mówił, aby tego nie robili. Byli nazywani: kotami prezesa, antkami i kaczuszkami. Sugerowano, że biorą kasę za nic, bo nic nie potrafią i nic pożytecznego nie robią."
W przygranicznym lesie w okolicach Braniewa trwa szkolenie wojsk obrony terytorialnej, wszystko byłoby w porządku, ot chłopcy pobiegali po lesie, lecz niestety wydarzyła się tragedia. Zginął przypadkowy człowiek, kierowca samochodu, który stał na terenie manewrów wojskowych. Jeden z kaprali twierdzi, że mężczyzna celował do niego z pistoletu, więc w obronie oddał strzał. Lecz w samochodzie nie znaleziono broni. Gdy jednak dostrzeżono uciekającą pasażerkę samochodu, broń znalazła się w jej kurtce...
Wezwano policję, lecz wojskowi sami poprowadzili wstępne śledztwo i przesłuchali kobietę. Czy mieli do tego prawo? Czy postępowali zgodnie z literą prawa i obowiązującymi zasadami? Czy śmierć kierowcy była przypadkowa? Co robili oboje na tym odludziu?
Policja ma nieco inne zdanie na temat tego zabójstwa, a wojskowi chcą sprawę zamieść po dywan, żeby nie ucierpiała opinia na ich temat. Tym bardziej, że spodziewają się wizytacji. Nie bardzo wychodzi współpraca obu służb mundurowych. Niby działają zgodnie z prawem, lecz dla każdego z nich co innego znaczy uczciwość, lojalność i prawda. Nie ma tu kompromisów, każdy chce wygrać, każdy chce postawić na swoim. Czy zawsze tak jest?
Muszę przyznać, że historia ta dosłownie czasami mrozi krew z żyłach, bo i policjanci i żołnierze zamiast ze sobą współpracować, toczą walkę na śmierć i życie w imię jakiejś wymyślonej idei, która potęguje napięcie wśród mundurowych. Taka sytuacja nie może zbyt długo trwać, w końcu przecież musi się wymknąć spod kontroli, tym bardziej, że obie formacje mają broń i nie zawahają się, żeby jej użyć.
To historia pełna sprzeczności, zaskakująca i fascynująca, ciekawa i łatwa w odbiorze, poruszająca i irytująca jednocześnie, więc pewnie dlatego mi się podobała. Dodam jeszcze, że nie każdy nadaje się do noszenia munduru (nawet harcerskiego), bo gdy da się jakiemuś przysłowiowemu nadętemu bucowi broń do ręki to nigdy nie wiadomo czym to się może skończyć. Po lekturze tej książki niechęć do terytorialsów będzie penie jeszcze większa.
Nie spodziewałam się jednak takiego zakończenia. Dość spektakularne.
Polecam książkę.