Thomas Bernhard, autor „Mrozu”, jest uznawany za najwybitniejszego pisarza austriackiego epoki powojennej. Urodził się w 1931 roku, a zmarł w 1989 roku. Jego życie artystyczne naznaczone było wieloma skandalami, budził wielkie kontrowersje, zwłaszcza wśród austriackich nacjonalistów, którzy uważali go za osobę zniesławiającą swój kraj. Przed śmiercią w swoim testamencie zakazał publikacji swoich dzieł, które nie ukazały się drukiem za jego życia. Był też człowiekiem dotkniętym nieuleczalną chorobą płuc, a do tego samotnym, co nie pozostało bez wpływu na jego debiutancki utwór, jaki mam dziś przyjemność zrecenzować.
Przyjemność to może złe słowo, bardziej zaszczyt, bo choć jestem szczęściarą, która miała okazję obcować z prozą wybitną, to nie była to przygoda, którą mogę zaliczyć do najmilszych. Brnie się przez kolejne strony tej powieści z wielkim trudem, bo to ponad czterysta stronicowy utwór bez akcji. Młody student medycyny, na prośbę swojego opiekuna akademickiego, wyjechał do małej, górskiej osady, gdzie przebywa brat tegoż opiekuna – malarz Strauch. Jego zadaniem było obserwować malarza, kontrolować każdy jego krok, zachowanie, myśli i słowa, nawet gesty nieodłączną laską, by móc zrozumieć, dlaczego mężczyzna zniszczył wszystkie swoje dzieła i postanowił się zaszyć na tym odludziu. Pisze też obszerne sprawozdania z tego, co widział, do swojego przełożonego w nadziei, że spełnia swoją rolę dobrze.
Szybko okazuje się, że malarz Strauch jest człowiekiem skrajnie pesymistycznym, ponurym, malkontentem, który na wszystko narzeka, a do tego zachowuje się w sposób budzący podejrzenia co do jego zdrowia psychicznego. Osiadł w miejscu, które wydaje mu się smutne, w którym przyroda jest niby piękna, ale złowroga. Również ludzie, z którymi styka się na co dzień, patrzą na niego i siebie wzajemnie wilkiem, są nikczemni, zdradliwi, wypierają pamięć o tym, że w czasie wojny chętnie współpracowali z nazistami. Rozlicza się również z chyba każdą dziedziną życia społecznego – opisuje błędy systemu edukacji, porusza kwestie niedoskonałego systemu ochrony zdrowia, systemu prawnego i chyba nie ma takiej niszy, która wydawałaby się działać choć trochę poprawnie. Prezentuje całe spektrum jednostek ludzkich, z którymi ma do czynienia, a które nie budzą jego sympatii, bo są niemoralne, obłudne, nielojalne, okrutne.
Ogólnie rzecz biorąc, jest więc „Mróz” opowieścią o człowieku przejmująco samotnym, chorym psychicznie, głęboko rozczarowanym otaczającą go rzeczywistością w wymiarze fizycznym, społecznym, kulturowym, a nawet filozoficznym. Daje temu wyraz w swoich wypowiedziach, które często wydają się majaczeniem. Często odwołuje się do snów, niezwykłych odgłosów słyszalnych tylko w jego głowie. Jest to więc trudna literatura, w której można łatwo stracić poczucie rzeczywistości i dystans. Wejście do tego świata pesymizmu, ohydy, wszechobecnej szarości, nie należy do przyjemnych, nadal jednak świadczy o niezwykłym kunszcie autora.
Dodam na koniec, że najnowsze wydanie książki nakładem Wydawnictwa Czytelnik, wzbogacone zostało o obszerne posłowie Marka Kędzierskiego, w którym przybliża nam postać wielkiego Thomasa Bernharda, jego życiorys, twórczość, a także omawia pokrótce prezentowaną powieść, jak też inne dzieła. Możemy z niego wyczytać wiele o kontekście powstawania „Mrozu”, innych współistniejących wydawnictwach, które pojawiły się w tym czasie i odegrały szczególną rolę w świecie literatury. To bardzo istotna część, która wiele wyjaśnia z nastroju prozy, z którą wcześniej miało się do czynienia i pozwala lepiej zrozumieć i autora, i jego utwór. Polecam książkę wytrwałym czytelnikom, którzy mogą poświęcić jej dużo czasu.