Dzieciństwo. Chwile, które dawno minęły. Miejsca, które już nie istnieją. Chyba każdy z nas ma takie wspomnienia, do których często wraca. Wspomnienia związane z osobami, z miejscami, z wydarzeniami. Również autorka książki "Mrówki w płonącym ognisku" wraca myślami do swojego dzieciństwa, spędzonego na wsi u ukochanej babci.
Z jej wspomnień wyjawia się obraz wsi, której już nie ma. Takiej, gdzie życie toczy się spokojnym, utartym torem. Pełnej spracowanych, pobożnych ludzi, którzy są wdzięczni za wszystko, co mają. Ten dawny świat oglądamy oczami kilkuletniej dziewczynki, Tereni. Wędrujemy wraz z nią po urokliwej wiosce i zachodzimy do zawsze gościnnych domów sąsiadów. Poznajemy historie z życia mieszkańców, zarówno te wesołe, jak i smutne. Gdzieniegdzie przewijają się dawne zwyczaje, związane choćby z weselem i przenosinami pana młodego do panny młodej czy wieczornym darciem pierza. Autorka wraca myślami również do smaków dzieciństwa - chleba cioci Róży, jedzonego z cukrem i gotowanej kapusty.
Dawna wieś to bardzo specyficzne miejsce, ze zżytą społecznością, wiedzącą o sobie niemal wszystko. Sąsiedzi wzajemnie osądzali swoje życiowe wybory, niejednokrotnie uważając, że doskonale wiedzą, co było przyczyną czyjegoś niepowodzenia. Mimo wszystko panowała zażyłość i pomagano sobie wzajemnie. Powszechna bieda sprawiła, że nie było zawiści, ludzie byli bardziej życzliwi, choć nieufni w stosunku do obcych. Sama Tereska musiała zacząć mówić miejscową gwarą i chodzić w trzewiczkach lub boso, aby miejscowi chłopcy ją zaakceptowali. Dzieci, jeśli nie pomagały w gospodarstwie, całymi dniami biegały, wymyślając sobie zabawy. Nikt ich nie przeganiał, nigdy im się nie nudziło. Całe umorusane, ale szczęśliwe, nie potrzebowały cudów techniki, by dobrze się bawić. Dorośli zaś pracowali przez cały tydzień, w sobotę kto mógł, ten szedł na zabawę, a w niedzielę świętowano i odpoczywano.
Wiara towarzyszyła ludziom na każdym kroku. W domu babci Tereni wisiał obraz Matki Boskiej z zasuszonymi ziołami, a każdego wieczora dziewczynka wraz z babcią klękała do modlitwy. Ze wspomnień autorki wyłania się obraz jej babci jako kobiety prostej, ale pełnej życiowej mądrości, którą starała się przekazać wnuczce. Z pewnością wpoiła jej ona pewne wartości, które z czasem ją ukształtowały.
Wspomnienia nie są chronologiczne, część z nich opowiada sama autorka, a część jest zasłyszana z ust innych. Przewija się jej dzieciństwo, jak i chwile obecne, a także relacje dotyczące lat wojny i okupacji. W to wszystko wplecione są ludowe przyśpiewki, modlitwy i nieużywane już dziś zwroty językowe. Wzmacnia to przekaz płynący z książki i czyni go bardziej realnym i przystępnym. Filozoficzne rozważania sprawiają, że książka staje się relacją ze zmieniającego się świata. Teresa Oleś-Owczarkowa jest wnikliwym obserwatorem i w ciekawy sposób dzieli się swoimi myślami dotyczącymi człowieka, wierzeń pogańskich i religii chrześcijańskiej, czy nawet wszechświata. I choć podczas czytania nie zawsze zgadzałam się z punktem widzenia autorki, muszę przyznać, że było to interesujące doświadczenie.
Dziś Blanowice są dzielnicą Zawiercia, a nie małym, urokliwym zakątkiem położonym nad przejrzystą, wartko płynącą Strugą. Nie ma już drewnianych chat krytych strzechą. Nie ma ludzi siadających przed domami, śpiewających przy pracy. Środkiem drogi nie wędrują gęsi. Ale ten czar dawnych dni i polskiej wsi żyje jeszcze w wielu sercach i wspomnieniach. Dobrze, że powstają takie publikacje. Dzięki nim można zrozumieć, że świat nie zawsze był opanowany przez technologie, a życie płynęło w zupełnie innym rytmie.