W polskiej literaturze, motyw wsi nigdy nie przestał być aktualny, choć zdarzało mu się przechodzić przejściowe kryzysy. Apogeum swojej popularności, prowincja przechodziła w XVI i XVII wieku ponieważ właśnie na niej znajdowały się majątki ziemskie polskiej szlachty. Powszechnie wtedy uważano, że prawdziwy Polak powinien mieszkać na wsi. Miasta były ostoją kupców i rzemieślników, którzy byli obywatelami drugiej kategorii (o ile w ogóle można było nazwać ich obywatelami). Wiek XVIII to czas apoteozy rozumu, wieś istniała w świadomości oświeconego ludu jedynie jako miejsce zakładania różnego rodzaju uzdrowisk oraz jako personalizacja rumianych, wiecznie roześmianych dzieci. Romantyzm miłował wieś i szeroko rozumianą ludowość. O tym nie trzeba nikogo rozeznanego w literaturze przekonywać, jednak pod koniec XIX wieku w myśli społecznej pojawiła się idea pracy u podstaw, czyli edukacji chłopów w celu rozbudzenia w nich świadomości narodowej. Pozytywizm był epoką, która najbardziej racjonalnie podchodziła do tzw. sprawy chłopskiej. Kilkadziesiąt lat później, polski modernizm rozkochał się we wsi jeszcze bardziej niż pokolenie mickiewiczowskie, ale już w pierwszych latach po odzyskaniu niepodległości na pierwszy plan wysunęły się miasta, o które trzeba było zadbać, aby zdobyć pewien prestiż na arenie międzynarodowej. Zachwycano się wtedy coraz szybszym tempem życia, nowymi technologiami (automobile!) o czym najdobitniej świadczy poezja Skamandrytów. II wojna światowa na długie lata zarezerwowała sobie miejsce w literaturze nie dając szans rozwoju innym motywom literackim. Dopiero komuniści oddali motywie wsi należne(?) mu miejsce, wkładając pióra do rąk przodownikom i przodowniczkom pracy, którzy w swoich dziełach zachwycali się nowymi modelami traktorów, kombajnów itp. Później, tj. po 1989 roku Polacy namiętnie zaczęli kopiować to, co zachodnie. Polska kultura ludowa poszła w odstawkę i stała się ,,passé".
Dopiero w ostatnich latach na nowo zaczęto interesować się wsią o czym świadczy chociażby stylistyka naszego hymnu Euro 2012, czy nachalnie promowany ostatnio hit muzyczny, który będzie reprezentował Polskę na konkursie Eurowizji. Jednak czy jest to prawdziwy obraz polskiej wsi, czy tylko produkt marketingowy?
Prawdziwą polską wieś postanowiła przedstawić swoim czytelnikom Teresa Oleś-Owczarkowa w swojej drugiej książce zatytułowanej ,,Mrówki w płonącym ognisku". Trudno odgadnąć, czego powinniśmy się spodziewać po lekturze tej książki. Typowo przyrodniczą treść możemy od razu odrzucić, więc pozostaje nam skłonić się ku metaforycznemu sposobie pojmowania nazwy tej publikacji. Myślę, że ktoś, kto wychował się na wsi po chwili rozmyślań odgadłby rzeczywiste znaczenie tego tytułu. Pozostałym czytelnikom pozostaje lektura tej książki, w trakcie której wszystko powinno się wyjaśnić.
Trudno jest mi sprecyzować gatunek ,,Mrówek w płonącym ognisku" ponieważ jest to książka o wyjątkowo luźnej kompozycji, na którą składają się wspomnienia autorki z jej dzieciństwa spędzonego w Blanowicach oraz jej przemyślenia dotyczące przeszłości, teraźniejszości oraz kierunku, w którym zmierza pędzący zbyt szybko świat. Mała Tereska była bardzo ciekawską dziewczynką, musiała zajrzeć w każdy kąt i podsłuchać każdą rozmowę, a ponieważ była dzieckiem, nie karcono jej za to i nie zabraniano jej tego. Na wsi dzieci nigdy nie były chowane pod kluczem, zazwyczaj same, jedynie dzięki swej zaradności, musiały poznawać świat. Dzisiaj nie znajdziemy już na mapie Blanowic, stanowią one jedną z dzielnic Zawiercia, sporego miasta położonego w Małopolsce. Dawniej nikt nawet nie śmiał o takim zespoleniu myśleć. Wieś żyła swoim życiem niczym jeden organizm i nikt, nawet wojna, nie potrafiła zakłócić jej rytmu.
Teresa Oleś-Owczarkowa zrobiła wszystko, by jak najbardziej uwiarygodnić opowiadane przez siebie historie. W tym celu, słowo w słowo cytuje znane blanowiczanom powiedzonka, piosenki i pieśni kościelne. Bardzo miło się je czyta. Przyznam się, że część z nich pamiętam jeszcze ze swojego dzieciństwa, a jestem ładnych parę lat młodsza od autorki ,,Mrówek w płonącym ognisku". Świadczy to o trwałości dziedzictwa ludowego, które niekoniczne musi być zamknięte w ramach jednego regionu (ja pochodzę z Mazowsza). Jednak nie tylko cytaty świadczą o wiernym oddaniu realiów życia w dawnych Blanowicach. Język postaci historycznych jest dokładnie taki sam, jakim się dawniej posługiwano. Oto dowód:
,,Wiycie co, Hosiasino, jak ja już urosne, jak będę duża to kupie wam taką chustkę z tureckim wzorem.
I ona wcale nie będzie z żadnego jedwabiu, jak ta sukienka mamusi. Będzie z watoliny."*
Dodatkowo, w książce Oleś-Owczarkowej precyzyjnie zostały opisane zwyczaje i święta takie jak pogrzeby, zaręczyny, wesela, lany poniedziałek itp. Czytelnicy zainteresowani polską kulturą ludową z pewnością nie zawiodą się na tej książce.
Na koniec chciałabym wspomnieć o pewnej wadzie tej publikacji. Opowieści o życiu w powojennej wsi w Małopolsce były arcyciekawe. Nie przeszkadzał mi nawet chaos w narracji (trudno jest uporządkować swoje wspomnienia), lecz w trakcie lektury tej książki zauważyłam, że jej autorka co jakiś czas nachalnie usiłuje przekonać czytelnika do swoich racji. Przemyślenia Pani Teresy są zazwyczaj dość konwencjonalne, chwilami ocierają się też o zwykły populizm. Wszyscy wiemy, że świat pędzi do przodu, wielu osobom, w tym mnie, nie do końca się to podoba, ale tłumaczenie tego czytelnikom, którzy mogą pochwalić się umiejętnością obserwacji, jest przez nich odbierane jako niepotrzebne i męczące.
,,Mrówki w płonącym ognisku" to bardzo przyjemna w odbiorze książka. Jej lektura potrafi przenieść nas w czasie kilkadziesiąt lat wstecz. Dodatkowego uroku dodaje jej fakt, że wszystkie sytuacje w niej opisane zdarzyły się naprawdę. Polecam tę publikację osobom zainteresowanym polskim folklorem oraz miłośnikom udanych stylizacji językowych