Leonard Foglia i David Richards, amerykański reżyser teatralny i były krytyk teatralny. Napisali wspólnie powieść, która jest pierwszą częścią trylogii. Kolejne po „Całunie z Oviedo” są „Syn” oraz „Zbawiciel”. Jest to ich trzecia wspólnie napisana książka.
Moim pierwszym skojarzeniem biorąc do ręki tę powieść była inna książka, którą niedawno czytałam – „Reguła czterech”. W tym przypadku podobnie książkę napisało dwóch autorów, a na okładce napis „Dla miłośników "Dziecka Rosemary" i "Kodu Leonarda da Vinci". Znowu odniesienie do powieści Dana Browna. Widać taka reklama przyciąga do zakupu potencjalnych klientów.
Zacznę może od tytułowego Całuna z Oviedo. Na pewno większość z was zna albo słyszało o Całunie Turyńskim. Czyli tkaninie okrywającej ciało Chrystusa jak twierdzi część badaczy. Mało osób natomiast wie, że istnieje drugi relikt. Jest nim właśnie Chusta z Oviedo, która według przekazów miała okrywać twarz Chrystusa podczas jego śmierci na krzyżu. Ostatnie badania poczynione na obydwóch tkaninach wykazały, że znajduje się na nich ta sama grupa krwi – AB. Daje to oczywiście argument zwolennikom teorii, że chusta i całun to relikwie z męczeńskiej śmierci Zbawiciela.
I właśnie ta hipoteza posłużyła autorom książki do stworzenia fabuły, odnoszącej się do religii. Całun z Oviedo strzeżony jest w świętej komnacie, do której dostęp ma jedynie ksiądz Miguel. Całun raz w roku pokazywany jest wiernym i chowany z powrotem w komnacie. Podczas jednego z takich szczególnych dni, ksiądz zostaje zaatakowany i umiera na zawał serca w miejscu spoczynku chusty. Co ciekawe sama chusta nie zostaje skradziona, co wydaje się być bardzo dziwnym przypadkiem.
Parę lat później poznajemy Hannah Manning, 19 letnią kelnerkę, która mieszka u wujostwa od śmierci swoich rodziców. Bohaterka nie jest szczęśliwa, pragnie zmienić swoje życie. Przez przypadek znajduje ogłoszenie fundacji Partnerstwo w Rodzicielstwie, które zajmuje się znajdowaniem surogatek – kobiet chcących urodzić komuś dziecko. Hannah decyduje się na zostanie zastępczą matką, pomagając w ten sposób małżeństwu Whitfieldów. W niedługim czasie, pod wpływem konfliktu z wujostwem, bohaterka wprowadza się do z pozoru przemiłego małżeństwa, któremu nosi dziecko. Ale jak to zwykle bywa pozory mylą. Hannah nie spodziewa się kogo dziecko nosi w swoim brzuchu i kim tak naprawdę są Whitfieldowie. Bohaterka na szczęście może liczyć na przyjaciółkę Teri oraz młodego, przystojnego księdza Jimmego.
Okładka książki przykuwa uwagę. I co mogę od razu stwierdzić, powieść warta jest przeczytania. Pomimo braku wartkiej akcji, pomimo szybkiego rozszyfrowania tajemnicy i mdłego zakończenia, jest nadal świetnym czytadłem. Dlaczego? Głównym powodem jest nieprawdopodobny pomysł, który mam nadzieję, nigdy nikomu nie przyjdzie do głowy aby go zrealizować w rzeczywistości. Rozchodzi się tu o klonowanie, DNA i Zmartwychwstanie Jezusa. Chyba łatwo się domyśleć o co chodzi.
Książki tej nie powinno się porównywać do „Kodu Leonarda da Vinci”. Jest ona całkowicie inna. Jedyną cechą wspólną jest osoba Jezusa i sekty. Poza tym warsztatowi pisarskiemu autorów „Całunu z Oviedo” nie mogę niczego zarzucić. Szkoda tylko, że czytelnik może bardzo szybko wywnioskować jaką tajemnicę kryje fabuła. Pewnie dlatego książka ta nie odniosła spektakularnego sukcesu na świecie. Wielka szkoda.