Czarnoskrzydły recenzja

Może i wykluje się z tego coś dobrego

WYBÓR REDAKCJI
Autor: @RuBrykaPopkulturalna ·5 minut
2021-01-22
Skomentuj
10 Polubień
Spotkanie z debiutującym autorem fantasy kończy się najczęściej na dwa sposoby – albo mamy do czynienia z beztroską zabawą opartą na miłości do gatunku, albo nerwowym odhaczaniem wszelkich klisz oraz prostą podróżą wzdłuż przewidywalnego szablonu. Ed McDonald w swoim Czarnoskrzydłym siada okrakiem na płocie i nie do końca wiadomo, co tak właściwie o nim myśleć.

Rythal Galharrow jest zapitym łowcą nagród nieustannie męczonym przez błędy młodości. Wraz ze swoją kompanią typów spod ciemnej gwiazdy poluje na heretyków, dezerterów i potwory. Czasem dla kilku nędznych złotych monet zapuszcza się aż do Nieszczęścia – przeklętego i magicznie wynaturzonego miejsca, gdzie nawet Conanowi zmiękłyby kolana, a największym zakapiorom flaczeją fujarki. Pewna robota będzie go jednak prześladowała do końca życia – nie sposób jej odmówić, zawsze jest ryzykowna, nigdy się nie opłaca i nie przewiduje opcji wypowiedzenia. Galharrow jest bowiem przede wszystkim Czarnoskrzydłym – marionetką bojową na sznurku jednego z nadludzko potężnych magów zwanych Bezimiennymi. Szef z niego jest naprawdę podły. Mając dla Rythala zlecenie, nie posyła zwykłego gońca i nie aktualizuje mu dziennika zadań nowym wpisem. Zamiast tego wyrywa się boleśnie z jego ciała pod postacią kruka i skrzeczy mu proste rozkazy. Po kilkuletniej przerwie Bezimienny znów się odzywa. Cel jest prosty – Czarnoskrzydły, jak w dziesiątkach podobnych historii, musi odnaleźć i ochraniać pewną niewiastę. Oczywiście w pakiecie z poszukiwaną są zbliżająca się wojna oraz widmo zagłady ludzkości… a w tym świecie wszystko to jest mocno podrasowane.

McDonald z pewnością zdobywa na starcie sporo punktów za propozycję świata przedstawionego. Oferuje nam bowiem mroczną i nieprzyjemną rzeczywistość z atmosferą równie gęstą niczym przypalone resztki wydrapane z piekielnego kotła po weekendowej imprezie. W kreacji realiów nie bierze jeńców – tworzy dark fantasy tak intensywne, że zbliża się do prawdziwego ekstremum i z rozpędu zahacza momentami o niepokojące weird fiction. To świat, w którym magiczny kataklizm zniekształcił rzeczywistość, tworząc zonę rodem z najgorszych koszmarów. Teraz włóczą się po niej potwory i armie nieumarłych. W tle od stuleci trwa wojna między potężnymi istotami, a ludzie stanowią w niej zaledwie mięso armatnie. W podłym zaułku miasta rezyduje mag pozszywany z części ciał niczym najgorsze dzieło Frankensteina. Magia jest tu pozbawiona piękna, nadużywana doprowadza do szaleństwa, a jej użytkownicy wykorzystywani są w fabrykach. Nawet księżniczki i potężne czarodziejki na złość konwencjom są okaleczone i złamane. To dark fantasy pełną gębą. O krok od solidnego weird fiction. Na dodatek można wyczuć tu subtelne steampunkowe wariacje, a najbliższa okolica przypomina nieco Mur z Westeros, ale taki grubo posmarowany smołą i z podrasowanymi potworami po drugiej stronie. Pod tym względem Czarnoskrzydły stanowi zakręconą, wyrazistą i naprawdę ciekawą mieszankę. Nie znajdziemy tu oklepanych geograficznych oczywistości mroźną północą i pustynnym południem. Książka pod tym względem prezentuje się jako tytuł ciekawy i odświeżający. Plusy jednak kończą się właśnie na tym poziomie.

Miejsce takie bez wątpienia potrzebuje odpowiednich bohaterów. Najlepsza byłaby kompania twardych, nieprzyjemnych i bezwzględnych porąbańców, których klepki nie tylko się pomieszały, ale całkiem straciły orientację przestrzenną. I oczywiście dostajemy odpowiednią grupę… a raczej jedynie jej zarys. Główny bohater pije na umór, rozpamiętuje dawne życie i klnie jak szewc – przy okazji idealnie nadawałby się do reklamy słodyczy, ponieważ jest twardy na zewnątrz, ale miękki w środku. Problem polega na tym, że w rękach autora powoli zamienia się w postać zupełnie pozbawioną charakteru. Jest za mało bezwzględny i szalony, by ubiegać się o miano pełnokrwistego antybohatera, a w nas wywołać mieszane uczucia. Jako protagonista po przejściach okazuje się nieciekawy i nie wzbudza naszej sympatii. Staje się najzwyklejszym przeciętniakiem machającym mieczem, który wpada po uszy w fabularne bagno, a my mu po prostu towarzyszymy bardziej z konieczności niż przyjemności.

Postaci drugoplanowe w zasadzie nie istnieją. Z imienia poznajemy co najwyżej dwójkę złowrogich kompanów głównego bohatera, a poza pojedynczymi cechami charakteru nie dowiadujemy się o nich niczego więcej. Podobnie jest ze zdecydowaną większością postaci przewijających się w tle – są niedopracowane, jednowymiarowe i nie wnoszą do historii nic poza własnymi danymi personalnymi. Nawet ich powiązania z głównym bohaterem nie mają w sobie na tyle energii, by cokolwiek zaiskrzyło. Jedyna relacja, na jakiej naprawdę skupia się McDonald, to nieszczęśliwa miłość między ponurym najemnikiem a ochranianą czarodziejką. Ochhh… jeżeli liczyliście na niepoprawny romans połączony z emocjonalnym gnojeniem w stylu Yennefer z Geraltem pod pantoflem, to się mocno rozczarujecie. Autor poci się i gimnastykuje nad dwójką bohaterów, ale nic z tego nie wychodzi – wątek nie pasuje zarówno do samych postaci, jak i świata, jest źle napisany, brakuje w nim chemii i przeradza się w nieszczęśliwe nastoletnie wzdychanie, które odbiera historii autentyczność.

Sytuacji Czarnoskrzydłego nie ratuje również narracja. Autor przez zdecydowaną większość historii zastanawia się, w jakim w ogóle stylu chciałaby poprowadzić akcję – czy może zdecydować się na wielki niewykonalny skok z misternym knuciem planu, na poszukiwanie zaginionych postaci, intrygi i skrytobójstwach, czy może na przygodową rąbankę pełną potworności i kolejnych dziwności? Zamiast wsiąknąć w świat przedstawiony, jesteśmy zmuszeni patrzeć, jak historia zatacza się niczym pijany najemnik po odebraniu żołdu i czekamy, aż wreszcie zdecyduje się na jakiś kierunek. Nagle jednak okazuje się, że właśnie minęliśmy punkt kulminacyjny i historia zaczyna zmierzać truchcikiem do finału, a my nawet nie mięliśmy okazji wkręcić się w akcję, nie mówiąc już nawet o dobrej zabawie. Nie dość, że fabuła długo błądzi, wątki kończą się, zanim się w ogóle rozpędzą, a tempo początkowo jest mocno nierówne, to autor jak na złość przeskakuje ciekawsze momenty, natomiast zwalnia przy powtarzających się wewnętrznych rozterkach i miłosnych wzdychaniach.

McDonald zaoferował intrygujący świat i ciekawą mieszankę pomysłów, jednak warsztatowymi brakami odbiera nam sporą część zabawy. Pomysł na ciekawą historię tli się gdzieś w głębi Czarnoskrzydłego, ogromny potencjał czeka na wyciągnięcie ręki, a pojedyncze elementy podsycają apetyt. Wszystko to jednak traci na znaczeniu, bo przez gęsty mrok i klimat świata przedstawionego przedziera się biedna, wybrakowana i zagubiona fabuła, którą przygniatają nieciekawi bohaterowie oraz wątek miłosny pasujący do wszystkiego niczym drużyna niezrównoważonych najemników do Romea i Julii – niby brzmi to jak fajna mieszanka, ale potrzeba talentu i pomysłowości, aby sprawnie wszystko połączyć. McDonaldowi tej lekkości jeszcze brakuje. I chociaż autor poległ na tak wielu frontach, sięgnięcie po kontynuacje nie powinno wywoływać nocnych lęków i napadów paniki – w końcówce styl bowiem nabrał gładkości, a świat przedstawiony kusi niezależnie od całej reszty.

Psst… Drogi Wędrowcze! Tak, Ty! Jeżeli dotarłeś aż tak daleko i Ci się spodobało, koniecznie zajrzyj na RuBrykę Popkulturalną i chodź pogadać o książkach (i nie tylko)!

RuBryka Popkulturalna ocenia: 5/10
Recenzja ta została początkowo opublikowana na portalu Nerdheim.pl

Moja ocena:

Data przeczytania: 2020-02-09
× 10 Polub, jeżeli recenzja Ci się spodobała!

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki
Czarnoskrzydły
Czarnoskrzydły
Ed McDonald
5.8/10
Cykl: Znak kruka, tom 1

„Niezwykle przebojowy debiut fantasy, który łączy w sobie pomysłowość Chiny Miéville’a z dynamiczną przygodową narracją Davida Gemmella” – Anthony Ryan, autor bestsellera Legion płomienia Nadzieja, ro...

Komentarze
Czarnoskrzydły
Czarnoskrzydły
Ed McDonald
5.8/10
Cykl: Znak kruka, tom 1
„Niezwykle przebojowy debiut fantasy, który łączy w sobie pomysłowość Chiny Miéville’a z dynamiczną przygodową narracją Davida Gemmella” – Anthony Ryan, autor bestsellera Legion płomienia Nadzieja, ro...

Gdzie kupić

Księgarnie internetowe
Sprawdzam dostępność...
Ogłoszenia
Dodaj ogłoszenie
2 osoby szukają tej książki

Pozostałe recenzje @RuBrykaPopkultur...

Wieża asów
Rozdanie na porządnym haju

Potwór rodem z opowiadań Lovecrafta? Masoneria złożona z niepoczytalnych nadludzi? Międzyplanetarni szpiedzy, inwazja kosmicznego robactwa, superbohaterskie starcia i za...

Recenzja książki Wieża asów
Bogowie muszą być szaleni
Toksyczne uczucia do własnej bohaterki

W drugim tomie przygód niezwyciężonej Dory Wilk okazuje się, że nie tylko bogowie potrafią być szaleni. Wszystko wskazuje na to, że nieokrzesane rozentuzjazmowanie swego...

Recenzja książki Bogowie muszą być szaleni

Nowe recenzje

Szczęście pisane marzeniem
Dobra książka
@paulinkusia...:

To moje kolejne spotkanie z twórczością autorki. Pani Kasia jest pisarką po której powieści sięgam w ciemno i zawsze wy...

Recenzja książki Szczęście pisane marzeniem
Czarne
Czarne
@patrycja.lu...:

"Czarne" to wielowątkowa historia, w której splatają się zdarzenia prowadzące do Czarnego - letniska, gdzie niegdyś pię...

Recenzja książki Czarne
Razem na święta
Świetna książka
@paulinkusia...:

To moje drugie spotkanie z twórczością autorki, poprzednio czytałam jej książkę "Razem a nawet osobno", która mi się po...

Recenzja książki Razem na święta
© 2007 - 2024 nakanapie.pl