Long Way Round to historia dwóch żadnych przygód motocyklistów. Ich celem była podróż z Londynu do Nowego Jorku na siodełkach motocykli. Pomysł zrodził się w ich głowach zaraz po tym jak poznali się na planie jednego z filmów. Bezpośredniość Charleya zaskoczyła Ewana, a wspólna pasja zapoczątkowała wieloletnią przyjaźń.
31 000 kilometrów, 4 miesiąc, 3 kontynenty, dwójka zapaleńców na motorach BMW.
To pokrótce o wyczynie tych dwójki kumpli.
W trasie pragnęli spotkać niesamowitych ludzi, którzy podzieliliby się swoimi opowieściami. Chcieli poznać inne kultury i dyskretnie zajrzeć jak żyją inni...daleko od cywilizacji, nowinek technicznych, samochodów. Jakie są ich tradycje, obyczaje i języki. Jak rozróżnić Rosję od Kazachstanu czy Mongolii, skoro na mapie to tylko gruba kreska ?
Wyposażeni w GPS i niekończone ilości pozytywnej energii wybrali się w podróż. Nie byli sami. Wzięli kamerzystę, który im towarzyszył praktycznie bez przerwy i nagrywał materiał na taśmę. A także kilkoro ludzi odpowiedzialnych za dokumenty, mających kontakty w danych krajach oraz lekarza. Nagrany materiał nie został suchą pamiątką, ale odpowiednio zmontowany został pokazany w telewizji szerszej publiczności. Dzięki temu cała podróż była niejako sponsorowana, a oni w sumie mogli czuć się bezpieczniej. Bo kto zaatakuje dwóch aktorów z kamerzystą ?
Chłopaki nie chcieli planowanych wypadów, spotkań, wywiadów. Chcieli być anonimowi, bo wierzyli, że wtedy ludzie będą bardziej szczerzy i otwarci. Początek wyprawy nie stosował się do ich zasad. Ich wspólnicy, którzy wieźli większość sprzętu jeepem, ustalali im grafik z góry.
Punktem kulminacyjnym była Praga, gdzie sprzeczka oddała przewodnictwo jej prawdziwym prowodyrom. Od tamtej pory Ewan i Charley czekali na to co przyniesie los.
Największą męką dla nich był brak rodziny. Oczywiście dopiekało im słońce, silny wiatr, duże amplitudy temperatur na Syberii i strach przed ohydnymi robalami czy pająkami.
Książka- dziennik, w której na zmianę opisują wydarzenia, to co czują nie oddaje tak naprawdę tego co tam zobaczyli. Każdy z nich ma inny styl pisania i inaczej widział daną sytaucję. Ciągłe zmiany narratora z początku wydawały się być ciekawym zabiegiem, ale tylko na początku. Z biegiem czasu po prostu mnie irytowały. Szczególnie jak wgłębiali się we własne historie, przeżycia..itd.
Jeden dramatyzował, drugi olewał, potem któryś panikował a drugiemu to totalnie zwisało. Niekiedy mieli identyczne odczucia. Dziennik z podróży jest też pewnego rodzaju studium przyjaźni. Jest tu trochę psychologii podróżnika. I pomimo sporej ilości zdjęć tak naprawdę nie towarzyszyliśmy im w tej podróży. Czytanie suchych faktów niedoświadczonych ani podróżników ani pisarzy-dziennikarzy nie spełniło moich oczekiwań. Poprzeczka była wysoko, bo w Polsce mamy kilku podróżników, których styl upaja czytelnika i przenosi go w ich przygodę. Mowa o Pawlikowskiej i Cejrowskim, których uwielbiam i do grona można doliczyć Pałkiewicza, którego pióro nie jest już tak zaskakujące, ale nadal ciekawe.
Książka jest taka sobie - znośna - czyta się szybko bo ciekawi, ale styl nie zadowoli dużej rzeszy zaprawionych w podróżach czytelników.