W ostatnich latach kilku hollywoodzkich gigantów wzięło się za prozę, w tym Tom Hanks na przykład oraz Quentin Tarantino. Zostaliśmy już przyzwyczajeni do tego, że po tego rodzaju metamorfozach nie ma co się za wiele spodziewać. Że to są próby zagospodarowania jakichś dziwacznych, niespełnionych ambicji, których efekty często okazują się być najgorszą książką sezonu, jak to było chociażby w przypadku wybitnego aktora – Seana Penna.
No więc David Duchowny. Agent FBI "Z archiwum X". Zdegenerowany literat z "Californication". Typowy hollywoodzki celebryta. Prywatnie również i pieśniarz, który pisze piosenki i nagrywa płyty. To jednak cały czas za mało, od paru lat bowiem Duchovny wydaje prozę i dopiero za czwartym razem udało mu się zebrać jako takie recenzje. Postanowiłem dać mu szansę i ja.
"Truly Like Lightning" to dziwna książka. Uderza fakt, że główny bohater jest kaskaderem z El Ej, który postanawia się z tego całego El Ej wycofać. Malo to oryginalne, zważywszy na świetny portret kaskadera w filmie "Dawno temu w Hollywood". Nie ma co mnożyć tych kaskaderów w kulturze. Wystarczy mi ten jeden. Ale cóż, Duchovny zdecydował się inaczej. Postanowił jednak dość głęboko zarysować temat i sprawił, że jego kaskader zostaje wielodzietnym mormonem, któremu nie przeszkadza poligamia. To w pewnym momencie zderza się z postacią Mayi, która reprezentuje nowoczesny, chciwy korpo-świat i ma chrapkę na jego ziemię. Tak oto rodzi się konflikt dwóch Ameryk i muszę przyznać, koledzy/koleżanki, że jakoś specjalnie mnie to nie porywa.
Owy konflikt to tylko pretekst, aby Duchovny wszedł w duchowy świat mormona-eks-kaskadera, co w moim odczuciu jest przekombinowane. To samo dotyczy licznych wstawek krytykujących Trumpa. Autor daje jasno do zrozumienia, że jest demokratą. Miejscami wręcz ociera się to o fanatyzm. Trąci to wszystko ambicjonalnym staraniem się o to, aby książka za wszelką cenę była o czymś istotnym, bo inaczej przepadnie na rynku jak kolejny kamień wrzucony do rzeki. Wydaje mi się, że stałoby się to mimo wszystko, a jedynym kołem ratunkowym dla tej powieści nie jest dziwacznie filozoficzny temat, co samo nazwisko autora. Przywilej bycia hollywoodzkim celebrytą.
Jakieś plusy? Ogólny storytelling świadczy o tym, że Duchovny chciał wytworzyć coś, co się będzie dobrze czytało. I to mu się akurat udało. Poza tym zarys postaci drugoplanowych wypada dużo lepiej niż w przypadku tych na froncie. Nie mogę więc powiedzieć, że "Truly Like Lightning" to porażka. Nie mogę uznać autora za totalne beztalencie. Prawdę mówiąc, gdyby nie przekombinował ze swoim głównym bohaterem, mielibyśmy literaturę na poziomie mocnych siedmiu gwiazdeczek. A tak zmuszony jestem dać tylko pięć. Być może gdyby przerobić tę powieść na scenariusz, wersja ekranowa okazałaby się lepszym rozwiązaniem.