Chyba popełniłam błąd zaczynając lekturę od drugiego tomu (nie mogąc chwilowo zdobyć pierwszego), choć sam autor twierdzi, że nie jest to przeszkodą. Być może w części pierwszej zamieszczone zostały założenia, według których dobrane zostały przykłady "obecności wisielca" w kulturze. Ja w każdym razie śledziłam tok myślenia autora z coraz większym wysiłkiem.
Szubienica jako przestrzeń sacrum i zarazem budzący wstręt obszar zakazany - z przykładami zaczerpniętymi z Człowieka śmiechu Hugo - może być. Historia sławnej londyńskiej szubienicy Tyburn - niech będzie, chociaż litania imion i nazwisk skazańców w końcu mnie znużyła; ludzie ci (zwłaszcza skazańcy polityczni) ciekawi byli w większości przez swe życie, a nie przez to, że zostali powieszeni. Potem jednak zaczęło się robić dziwniej. No bo jeszcze wisielec w kontekście represji wojennych - reprezentowanych przez grawiury przedstawiające okrucieństwa Hiszpanów w Niderlandach i Okropności wojny Goyi - jakoś się broni, ale w rozdziale poświęconym polowaniom na czarownice jakby gorzej. To prawda, że w Anglii, Szkocji i Ameryce Północnej karą za czary był głównie stryczek, ale jako fenomen europejski prześladowania czarownic kojarzą się jednak głównie ze stosami, o czym świadczy również przywoływana w książce ikonografia.
Dalej jest jeszcze gorzej. Po pierwsze, monotonnie: powiesili, wypatroszyli, poćwiartowali. Raz za razem. A góra trupów zamiast przerażać, nudzi. Po drugie, im bliżej naszych czasów, tym trudniej pojąć, na czym opiera się ów kulturowy paradygmat powieszonego. Oświeceniowego wisielca reprezentuje, nie wiedzieć czemu, Wolterowski Pangloss - owszem, powieszony, choć nieskutecznie, w jednym z epizodów Kandyda. Ale czemuż to akurat on miałby się kojarzyć z wisielcem i jego władzą nad wyobraźnią? Większość czytelników, jak mniemam, pamięta go jako niepoprawnego optymistę, wśród klęsk i zamętów powtarzającego swoją mantrę o najlepszym ze światów. Rozdział poświęcony romantyzmowi zatrąca i o wampira, i o potwora Frankensteina - ten ostatni z wisielcem niewątpliwie ma coś wspólnego, skoro powstał zapewne z ciał skazańców, ale z kwestii dotyczących konkretnie dziewiętnastego wieku najciekawsze są obserwacje o doświadczeniach "galwanicznych" na zwłokach. Fragmentów poświęconych Rosji szczerze mówiąc nie zrozumiałam - zwłaszcza dywagacje o kobietach kopulujących po lasach z niedźwiedziami nie bardzo mi pasowały do tematu.
O czym właściwie jest ta książka? Może o swego rodzaju publicznym okrucieństwie. O sytuacjach, w których władza - polityczna, religijna, obcy najeźdźcy czy wreszcie przedstawiciele nauki - wystawia na publiczny widok czyjąś śmierć i czyjeś martwe ciało, użytkując je do wzbudzania grozy, wymuszania posłuszeństwa czy też powiększania stanu wiedzy. Na to zgoda, ale wolę nie być zmuszana do samodzielnego wymyślania powodów, dla których warto odbyć tę lekturę. Lekturę nielekką także w dosłownym sensie, bo książka (ponad 500 stron sporego formatu) swoje waży.
Podsumowując - gwiazdek sześć, bo erudycja autora robi wrażenie, a niektóre z treści naprawdę mnie zainteresowały. Jako całość jednak, rzecz niezbyt udana, chaotyczna, meandrująca wśród różnych kwestii, które autor uznał za przynależne do tematu, a dla których ja jakoś nie mogę znaleźć wytłumaczenia. Koniec końców, książka o wieszaniu okazała się raczej nużąca.