"121 łez" to kolejna pozycja wydawnictwa Zysk, która przypadła mi do gustu. Jest to romans, ale pozbawiony tej typowej erotyki, a kręcący się raczej wokół wątku obyczajowego, który jest naprawdę świetnie zaplanowany i przedstawiony. Książka opowiada o Emily. Młodej kobiecie, która tkwi w bardzo toksycznym związku. Jej sadystyczny partner Deks nie ma problemów z tym, by jawnie ją zdradzać, a po tym wszystkim poniżaj i wpajać jej, że jest nic nie warta. Kobieta odreagowuje autoagresją. Tnie się, wiedząc, że to sprawia, że jest w jego oczach jeszcze gorsza, a mimo to wciąż żyje nadzieją, że mężczyzna zrozumie, że to ona może dać mu więcej niż kochanka. W końcu ona może dać mu miłość, szczerą, która motywuje ją do tego, by wciąż z nim być i czekać na nowe lepsze jutro. Kiedy jednak Deks posuwa się o krok dalej, Emily zaczyna wierzyć, że naprawdę dla nikogo nic nie znaczy, a jej życie nie ma sensu. Podejmuje się próby samobójczej, ale przed śmiercią ratuje ją tajemniczy mężczyzna, którego spotyka ponownie po roku i jak na ironię, tym razem to ona ratuje życie jemu. Ten dzień jest początkiem nowej znajomości. Takiej, która jest budowana od podstaw ale napotyka na swojej drodze liczne problemy.
Zacznę od tego, że tą książkę czytało się naprawdę dobrze. Lubię romanse i erotykę, ale te obyczajowe również do mnie przemawiają i chętnie po nie sięgam, bo mimo często trudnej tematyki, jaka jest w nich poruszana sprawiają, że miło spędzam nad nimi czas i nie inaczej było tym razem. Wcześniej nie miałam okazji czytać żadnej książki od I.M. Darkss jednak wiem już, że muszę to zmienić bo bardzo przypadł mi do gustu styl autorki. Cała ta historia daje do myślenia, budzi różne emocje. Momentami zasmuca, a po chwili dzięki wyważonemu poczuciu humoru, które nie jest wciśnięte na siłę bawi. Ponadto daje do myślenia i pokazuje, że można sięgnąć emocjonalnego dna, poddać się i stracić nadzieję, by po czasie doczekać dnia, w którym będzie się można od tego dna odbić i zechcieć zmienić w swoim życiu wszystko tak, by rzeczywistość nabrała barw i przestała być czarno biała.
Bardzo podoba mi się to, w jaki sposób bohaterów przedstawiła autorka. Emily to poturbowana przez życie kobieta, która jednak nie użala się nad sobą. Zamiast tego pokazuje pazury i robi wszystko, by zniechęcić do siebie ludzi. Jest to świetna odmiana od tych wszystkich kobiecych postaci, które zdradzone, niechciane, niekochane użalają się nad sobą w nieskończoność i na każdym kroku płaczą marudząc, jak to bardzo wszystko im się należy i nie rozumiejąc czemu tego nie otrzymują. Emily ma to gdzieś. Jest jej lepiej samej ze sobą i tego za wszelką cenę chce się trzymać i pewnie trzymałaby się w najlepsze, gdyby nie Derek. A jeśli chodzi o niego. Cholera, polubiłam tę postać. Facet ma w sobie to coś. Jego charakter, to jak psychologicznie potrafi podejść Emily, a jednocześnie łączy to z wartościami, od których nie chce się odcinać... To wszystko tworzy mieszankę idealną.
Warto zaznaczyć, że książka ta jest napisana w naprawdę lekki sposób. Autorka porusza ważne tematy, ale jednocześnie zadbała o to, by czytało się ją dobrze i płynnie. Trafiły się ze dwa momenty, w trakcie których trochę mi się dłużyła, ale były na tyle krótkie, że wystarczyło przebrnąć przez tych kilka stron, żeby na nowo wkręcić się w dalsze losy bohaterów. A im dalej tym lepiej i tak naprawdę jak już przysiadłam do niej drugi raz, tak nie oderwałam się od lektury do samego końca.
Reasumując, jeśli jeszcze nie mieliście okazji zapoznać się z tym tytułem, to gorąco polecam. Mi osobiście ta książka kojarzy się z tymi, które oferują nam mocno rozpoznawalne zagraniczne autorki takie jak Colleen Hoover, czy Kim Holden i pokazuje, że polskie autorki również potrafią napisać coś nietypowego, a zarazem wzruszającego, łapiącego za serce i pełnego przesłania.