Trudno dzisiaj o książkę fantasy, która najpierw nie pozwoliłaby nam się od niej oderwać, a następnie, przez długi czas zapomnieć. Potrzeba oryginalnego pomysłu, wiarygodnych bohaterów, zgrabnie poprowadzonej i ciekawej fabuły. Ważne jest, by autor nas zaskoczył – w końcu na rynku pełno jest pozycji o elfach, magach i krasnoludach. Henri Loevenbruck postawił na druidów, co jest ogromną zaletą jego cyklu Mojry – opowieści o tej nacji dawno już nie było. Jednakże, czy wybór ten okazał się słuszny i wprowadzi powiew świeżości do tego gatunku?
Wojna wilków to drugi tom sagi Mojry, której główna bohaterka - nastoletnia Alea, właściwie z dnia na dzień zostaje osobą odpowiedzialną za losy znanego jej świata – Gaelii. A wszystko zaczęło się, gdy przez przypadek znalazła pierścień druida. To właśnie dzięki niemu zyskała ogromną moc i stała się Samildanachem. W tej części dziewczynka będzie musiała znaleźć odpowiedzi na wiele nurtujących ją pytań i stanąć w obliczu szykującej się wojny. Nauczy się także coraz lepiej kontrolować swą nową siłę i korzystać z jej dobrodziejstw. Jednak, czy potęga, która w niej drzemie, a która może zmienić panujący do tej pory porządek, warta jest szczęścia i nawet życia jej najbliższych?
Książka zaintrygowała mnie, gdy dowiedziałam się, że pojawią się w niej druidzi, o których do tej pory, nie miałam przyjemności poczytać. Jednak sposób, w jaki przedstawił ich autor był daleki od moich wyobrażeń. Spodziewałam się innowacji, czegoś co zaciekawi, przyciągnie uwagę, a odniosłam wrażenie, że gdzieś już o tym było… A tak, gildie magów, znane nam z wielu pozycji nie różnią się właściwie niczym, poza nazwą. Sądziłam, że druidzi obcują z naturą, słuchają jej, a nie zajmują się polityką i knowaniami. Ich nacja jest tu przedstawiona w sposób daleki od przyjętego, co nie znaczy, że lepszy. Wręcz przeciwnie – u Loevenbrucka nie są do końca dobrzy, ani źli, raczej nie da się z nimi sympatyzować, ponieważ są po prostu nijacy. Szkoda, że autor nie określił ich dokładniej, albo chociaż przedstawił tych najważniejszych bardziej szczegółowo.
Najbardziej irytująca w tej książce była główna bohaterka. Alea jest trzynastoletnią sierotą, która przez przypadek zyskuje ogromną moc i staje się postacią wręcz legendarną. Patrzymy jak dojrzewa, wypełniając swą misję, jak targają nią rozmaite rozterki. Z podobnymi postaciami mieliśmy do czynienia już nie raz, ale w tym przypadku coś poszło nie tak. Z biednej dziewczynki staje się bohaterką, w bardzo krótkim czasie sama uczy się jak panować nad swą mocą, zabija bez mrugnięcia okiem, rządzi swymi przyjaciółmi, w końcu wymyśla swój własny sztandar, pod którym zbiera się armia, gotowa oddać za nią życie. A to przecież tylko dziecko! Za dużo tego na raz. Wiadomo, główny bohater musi mieć charyzmę i wyróżniać się, ale czy Alea nie jest zbyt idealna? Poza tym jej opieszałość i pewność siebie nie sprawiają, że bardziej ją lubimy – wręcz przeciwnie. Autor nie poświęca wiele miejsca jej towarzyszom i wrogom, więc niewiele o nich wiemy, są płascy i nie przekonują.
Kolejną rzeczą jest dynamika, której w tej książce niestety brak. Mamy liczne opisy walk, a nasi bohaterowie muszą zmierzyć się z wieloma niebezpieczeństwami. Sugeruje to, że czeka nas wartka akcja, pasjonujące sceny batalistyczne i niespodziewane zwroty. Niestety, mimo że krew się leje, nie wzbudza to w nas większych emocji, a raczej nudzi. Zabrakło środków wyrazu, które sprawiłyby, że Czytelnik mógłby poczuć, że znajduje się na środku pola bitwy.
Komu mogę polecić tę pozycję? Chyba tylko osobom, które chcą poczytać cokolwiek do poduszki, nad czym nie trzeba się specjalnie skupiać. Pomysł na powieść nie był zły, niestety nijak się to ma do wykonania. Prawdziwym fanom fantastyki, którzy pragną czegoś porywającego z ciekawymi bohaterami i wielowątkowością nie polecam brać się za tą książkę, szkoda nerwów. Jednak, mimo wszystko mam nadzieję, że trzeci tom obroni całość, a Wojna wilków okaże się tylko chwilową niedyspozycją autora.