Dacie wiarę, że nigdy wcześniej nie czytałam książki w której relacja między głównymi bohaterami rodzi się niesamowicie powoli? „Wielki mur z Winnipeg i ja” to mój pierwszy slow-burn romance i z pewnością nie ostatni! Na tyle okładki książki możemy przeczytać, że Mariana Zapata to mistrzyni tego typu książek. Nie mam w tym momencie żadnego porównania, ale jedno jest pewne - muszę przeczytać wszystkie historie przez nią stworzone!
Tytułowy Wielki Mur z Winnipeg to jeden z najlepszych graczy futbolu amerykańskiego, Aiden Graves. Nazywany jest tak ze względu na swoją posturę, bowiem kawał z niego chłopa ;) a że mężczyzna kasy ma jak lodu, to siłą rzeczy oprócz managera potrzebuje również asystentki, która poza sprawami czysto sportowymi będzie jego służącą, kucharką i ogarniaczem życia. I ta właśnie rola należy do Vanessy Mazur. Nie powiem, bo taka fucha z pewnością przypadłaby do gustu niejednej psychofance Aidena i wykonywałaby ją ona z niezwykłą gorliwością i radością. Ale nie Vanessa, ta kobieta jest o wiele bardziej ambitna, wie czego chce od życia i praca, której się podjęła miała zapewnić jej oszczędności, które pomogą jej w realizacji własnych marzeń. I właśnie teraz nadszedł ten czas, gdy postanawia ona złożyć wypowiedzenie i rozpocząć nowe życie. Vanessa spodziewała się choć odrobiny żalu, może prób zatrzymania jej, ale gdy tego nie dostaje, utwierdza się w przekonaniu o słuszności swojej decyzji. Do czasu, aż w progu jej drzwi nie pojawia się sam Aiden z pewną propozycją. Propozycją, która zmieni jej doczesne życie o 360 stopni…pytanie tylko, czy Vanessa będzie chciała poświęcić kolejne 5 lat swojego życia na rzecz tego, co proponuje jej sławny Wielki Mur z Winnipeg…jesteście ciekawi o co chodzi? Wierzcie mi, propozycja jest praktycznie nie do odrzucenia :P bynajmniej ja bym się tam długo nie zastanawiała ;)
Książka jest niezwykle obszerna i to trochę mnie od niej z początku odpychało, jednakże gdy tylko zaczęłam ją czytać, sama historia pochłonęła mnie tak ogromnie, że nie było godziny, kiedy nie myślałam o tym co dalej wydarzy się między głównymi bohaterami. Niektórzy mogą powiedzieć, że „o Jezu, ależ to wszystko się tam dłuży”, ale powiem szczerze, że jeśli o mnie chodzi to autorka doskonale wiedziała co robi. To tak miało być! Wszelkiego rodzaju opisy stanowiące tło do każdej sceny, nadawały jej koloru. Było to tak niezwykle przyjemnie opisane, że dla mnie ( osoby, która długich opisów nie trawi ) ich długość, czy ilość, w żadnym stopniu nie przeszkadzały mi podczas czytania. Wręcz przeciwnie, powodowały, że ja się w tym wszystkim zatraciłam! Bohaterowie książki są niezwykle dobrze wykreowani. Pierwszy raz spotykam się z tym, że męska postać jest tak naprawdę cichą, skrytą, stonowaną osobą, a powolne „odkrywanie jej” wywołuje jeszcze większe zainteresowanie, które ostatecznie kończy się kolejnym książkowym mężem ;) serio! Postać Vanessy też jest świetna, jej pewność siebie, zadziorność, „wewnętrzne rozterki”, nieraz wywoływały uśmiech na mej twarzy. Polubiłam tych dwoje niesamowicie. Oczywiście nie mogę tez pominąć postaci Zaca, który jako przyjaciel Aidena i Vanessy, również był niezwykle barwną osobistością.
No dobra, możecie też pomyśleć, że cała historia jest dość przewidywalna. A i owszem, jednakże samo poprowadzenie tej relacji zasługuje na uznanie. Do tego wprowadzenie wątku sportowego, zmagań głównego bohatera ( które niekoniecznie na boisku kończą się dobrze ) tworzy niezwykle przyjemną historię, która z pewnością zekranizowana stanowiła by świetny film romantyczny! Także jeśli lubicie, gdy relacja między bohaterami rodzi się powoli, a samej historii daleko od dynamicznych scen akcji, to ta książka z pewnością Wam się spodoba! Polecam.