Moje kroniki część 1
Bob Dylan
Wydawnictwo Dolnośląskie
Nie jestem wielkim fanem Boba Dylana. Z racji wieku nie mogłem też śledzić na bieżąco jego pełnej wzlotów i upadku kariery oraz doszukiwać się aktualnych odniesień i komentarzy na jego najważniejszych albumach i występach. Zainteresowanie jednak rockiem i kulturą sprawia, że nie mogę pozwolić sobie na luksus nieznajomości osiągnięć Dylana. I właśnie jakby na moje potrzeby Wydawnictwo Dolnośląskie wydało książkę, po którą sięgnąłem tym chętniej, że napisał ją sam Dylan.
Zaczyna się jak zacząć się powinno, od pierwszych samodzielnych kroków. Dylan rusza do Nowego Jorku, by tam poznać, co znaczy życie. Tam też kształtuje swój charakter, warsztat oraz dokonuje pierwszych artystycznych wyborów. Opowieści o ludziach próbujących utrzymać się z samego grania w tamtych czasach są zdumiewające. Czyta się je trochę niczym najlepszej klasy literaturę magicznego realizmu. Tak odległe jest to, co przedstawia Dylan od potocznych wyobrażeń na temat tego, jakie możliwości oferuje Nowy Jork. Nowy Jork Boba Dylana jest niczym zdjęcia słynnych fotografów, nocnych kronikarzy miasta: Weegee, Lisette Model, Diane Arbus, Roberta Franka. Jeśli ktoś nie zna ich prac – rzadko kiedy są na nich wytworne restauracje, ekskluzywne butiki, czy piękni, bogaci, sławni ludzie. Jako literat Dylan zasługuje na najwyższe uznanie, tak żywo i malarsko opisał tamte dzieje, miejsca i ludzi. W zasadzie doskonała warstwa literacko-językowa nie dziwi, wszak Dylan jest od dawna wymieniany jako kandydat do nagrody Nobla. Zanim to jednak nastąpiło odbywał publiczne praktyki, grając w tych wszystkich podrzędnych klubach NYC. Przy okazji wyznań Roberta Zimmermana dowiadujemy się jak rodził się rock zaangażowany. A rock był u swego zarania zwany pogardliwie muzyką mechaniczną. Jest w tej opowieści wiele momentów zabawnych. Jak się okazuje nawet wielki i sławny Dylan podpisując swój pierwszy kontrakt, nie zamierzał się spierać, walczyć, czy negocjować. Cieszył się z samego faktu podpisania umowy. Był przekonany, że zawsze będzie młody. Pewne prawdy o debiutantach są niezmienne od początków show biznesu. Dylanowi imponowali tacy rewolucyjni artyści jak Picasso – a to jest bardzo dobry wzorzec.
Dzięki tej książce, dzięki wnikliwemu spojrzeniu wstecz poznajemy fascynacje, lektury i inspiracje młodziutkiego chłopca, jakim był Bob Dylan, który rychło stał się sumieniem pokolenia i jeszcze rychlej od takich określeń uciekał. Czy taką karierę można zrobić tylko w USA? A portret USA jest również nakreślony żywym, doskonałym językiem. To kraj pełen kontrastów, obsesji, szaleńców, ale i możliwości, wiary oraz niezłomnego ducha. Bo obok swoich losów Dylan kreśli aktualną sytuację nie tylko w przemyśle muzycznym, ale całego kraju. Przedstawia swoje spojrzenie na politykę, wojnę, rodzinę, show biznes, przyjaciół, na mechanizmy rządzące społeczeństwami. Prezentuje swój światopogląd – nie jest obojętny na sprawy tego świata. Dylan wydaje się być i zaangażowany, i niebanalny, i zarazem niepozbawiony dystansu ułatwiającego słuszne sądy. Takie też są jego teksty.
Ledwie to autobiografii tom pierwszy, a już mamy próbę podsumowania swojej kariery – Dylan wspomina, że folkowe pieśni stały się jego „sposobem postrzegania wszechświata”. Wspomina też wiele innych rzeczy, tych ważnych i tych ważnych mniej, ale nie chciałbym opowiadać treści, chciałbym was przekonać, byście po nią sięgnęli. To pewien dokument naszych czasów, dokument naszej muzyki.
Mam nadzieję, że wspomnienia zawarte w tym tomie to dopiero początek. Nie chciałbym zbyt długo czekać na kolejne części. Moje Kroniki to momentami głęboka autoanaliza. I tym samym szczere przyznanie się do wad, błędów, słabości. Jest też niesamowity rozdział, w którym Dylan szczegółowo opisuje jak zmienił swój warsztat muzyczno-wokalny podczas trasy koncertowej. Nigdy wcześniej nie spotkałem się z takim opisem i radością muzyka, że w jakiś sposób pokonał swoją słabość.
Metoda zastosowana przez Dylana zdała egzamin – jego autobiografia to świetne, pełne refleksji i namysłu, ale niepozbawione zaangażowania spojrzenie na siebie, swoje życie i karierę. Patrzący wstecz Dylan nie jest zgorzkniałym starcem, czy urażonym geniuszem. Patrzy na siebie, swoje życie, na świat w miarę obiektywnie, choć i zarazem z życzliwym uśmiechem, a czasem surową opinią. Stworzył więc książkę, którą czyta się z wielką, głęboką przyjemnością, nawet kiedy ktoś, jak piszący te słowa, nie zna perfekt i na wyrywki dyskografii Dylana.