Do zakupu i przeczytania tej książki zachęciło mnie kilka czynników, a przede wszystkim recenzja na innym blogu, którą dostałam do pierwszego numeru mojego magazynu „@trament”. Spodobał mi się tytuł książki, gdyż od dziecka uwielbiałam te morskie ssaki, miła dla oka okładka (choć po lekturze wiem już, że nieadekwatna do treści) i osoba głównej bohaterki – autystyczna dziewczynka, zagubiona w świecie ludzi standardowych. Połączyłam wszystkie te plusy i udałam się do Empiku, gdzie bez problemy mogłam znaleźć książkę, udekorowaną jeszcze plakietką „Czytanie wolne od stresu”. Przejrzałam kilka pierwszych stron, stwierdziłam, że to „to” i zabrałam się do czytania.
Książka pisana jest z perspektywy dorosłej już Karen, która szczegółowo opowiada o swoim naznaczonym życiu, nierozumianą przez innych, chorobą. Jej wspomnienia nie sięgają dalej, niż do momentu, w którym poznała swoją ciotkę Isabelle. Isabelle otrzymuje w spadku po siostrze rezydencję i podupadającą przetwórnię tuńczyków. Przybywa na miejsce, a w domu, oprócz służby, zastaje małą, dziką dziewczynkę, która dotąd przebywała w zamknięciu i żyła jak zwierzę. Tajemnicze blizny na ciele małej Karen i jej charakterystyczny sposób zachowywania się: żywienie się piaskiem, życie w brudzie, nieumiejętność mówienia, szokują Isabelle, ale kobieta jednocześnie postanawia zająć się dzieckiem, domyślając się, że to córka jej siostry. Odtąd życie Karen diametralnie się zmienia: stopniowo poznaje zwyczaje ludzi, uczy się mówić i pisać, poznaje pojęcia i przedmioty. W chwili, gdy Isabelle udaje się wytłumaczyć dziewczynce, co oznacza słowo „Ja”, Karen objawia się w tekście, mówiąc o sobie w pierwszej osobie, nareszcie świadoma swojej osoby, własnej egzystencji. To dopiero pierwszy krok na jej długiej drodze do wpisania się w świat ludzi, ale na pewno przełomowy i zwiastujący powodzenie.
Karen jest dzieckiem autystycznym – widzi świat inaczej, po swojemu, i nigdy, nawet po wielu latach, nie potrafi tak naprawdę pojmować go w sposób bliski nam, ludziom zdrowym. Pewne terminy, pojęcia, a przede wszystkim uczucia pozostają dla niej nieodkryte, dziwne, tajemnicze. Karen nie potrafi kłamać, w testach psychometrycznych plasuje się na najniższych szczeblach, gdzieś pośród „idiotów i debili” jak wielokrotnie słyszy, jest powolna i ograniczona, nuży ją rozmowa z ludźmi, nie znosi dotyku, a jednak ma też sporo zalet: zadziwia szczegółową pamięcią, jej rysunki przypominają wręcz dokładne zdjęcia, zapamiętuje wszystko to, co przeczyta i tworzy w swojej głowie własne, często kontrowersyjne, osądy, idee, poglądy, stanowiska. Otoczenie jej nie rozumie – nie da się ukryć tego, że jest inna, nieokiełznana, dziwna, i często kontakt z drugim człowiekiem kończy się w tragiczny sposób, ale Karen ma swój indywidualny świat, w którym czuje się dobrze.
Czytając książkę zastanawiałam się nad wymową tytułu. Rodzinna firma Tuńczyków Pociecha, która pod kierownictwem Isabelle i Karen wychodzi z bankructwa i zaczyna dobrze prosperować, jest tutaj kluczem. Dziewczyna nie raz wypływa na pełne morze, z kutrów obserwując połowy tuńczyków. Ciemne od krwi ryb morze wzdryga ją, ale jednocześnie zachwyca. Karen opowiada o całym procesie połowu, o tym jak zacieśnia się sieć, a zwierzęta giną. O delfinach, które pływają nad tuńczykami, i również lądują w pułapce. Zazwyczaj się wydostają, wyskakując w ostatniej chwili z czeluści śmierci, ale zdarzają się osobniki słabsze, które giną razem z rybami. Karen mówi, że owe ssaki po prostu miały pecha, znalazły się w nieodpowiednim miejscu. Wydaje mi się, że główną bohaterkę powieści można porównać do tych tytułowych delfinów, ginących w sieci. Karen również jest ofiarą systemu, zamkniętą w klatce z etykietką „inna”, której ciężko się wyrwać z sideł. Jest jak ten delfin, wpadający przez przypadek w sieć, mający przed sobą dwie drogi – albo zdąży na czas się wyzwolić, albo przepada wraz z innymi, słabszymi osobnikami. Karen swoją postawą i tym, co udało jej się osiągnąć pokazuje, że nawet osoba autystyczna może wiele zdziałać i odnieść sukces na międzynarodową skalę.
Porównania do powieści Grooma Winstona nie da się uniknąć, nawiązuje już do niego okładka głosząca, że mamy do czynienia z „Opowieścią na miarę bestsellerowego «Forresta Gumpa»”. Obie książki rzeczywiście wiele łączy – poruszają tematykę osób odrzuconych przez społeczeństwo, uznawanych za gorsze, głupie, które pokazują nam świat ze swojej perspektywy, a ponadto na przekór wszystkiemu i wszystkim, udaje im się daleko zajść i zadziwić świat. „Dziewczyna, która pływała z delfinami” jest nazywana damskim odpowiednikiem wspomnianej powieści i jest w tym trochę racji, ale obie książki są oczywiście na swój sposób oryginalne. Nie mniej jednak obie pokazują nam, że stereotypowe spojrzenie na świat może krzywdzić osoby niewpisujące się w powszechny schemat, niepotrafiące odnaleźć się w standardowej rzeczywistości, mające inne myślenie, którego nie są w stanie przełamać. To, co inne, wcale nie musi oznaczać gorszego – Karen udowadnia to swoją charyzmą, przedsięwzięciami, dążeniami. Na pewno jest jej trudniej, gubi się w niezrozumiałym dla niej świecie ludzi, ale wychodzi z tych zmagań obronną ręką. Jej upór i siła udowadniają, że ograniczenia nie skreślają człowieka.
W książce najbardziej podobała mi się perspektywa narracji – oddanie głosu bohaterce, co pozwoliło przybliżyć jej pojmowanie rzeczywistości. Nie brak w treści tematów tabu, trudnych czy kłopotliwych, będących immanentną częścią człowieczeństwa, przez nas niechętnie podejmowanych, przez Karen oczywistych i wartych uwagi. Nużące były dla mnie trochę opisy interesów firmy, pozyskiwanie klientów i firm, wyprawy w świat w celu rozreklamowania produktów. Ponieważ Karen dorasta w świecie rybaków, a jej ulubionym zajęciem jest nurkowanie w skafandrze, opisy te stanowią dominującą część książki. Nie jest to lektura, do której wrócę ponownie, jak często mam w zwyczaju, ale na pewno osobliwa i nie żałuję, że podjęłam się przeczytania książki.
Co więcej? Chyba po prostu czas odesłać do tekstu wszystkich tych, których moja recenzja przekonała do sięgnięcia po tę pozycję.