Na każdego można znaleźć haka. Każdy ma kogoś, dla czyjego bezpieczeństwa zrobi wszystko. Henry Loving zabije twoją matkę i porwie ci dzieci, by zmusić cię do posłuszeństwa i zdradzenia mu najtajniejszych informacji. A jeśli dalej nie będziesz chciał współpracować, zna parę prostych, ale nad wyraz skutecznych tortur. Teraz za cel obrał sobie policjanta-bohatera, Ryana Kesslera.
"Teoria gier zajmuje się analizą prób dokonania najlepszego wyboru w wypadku konfliktu interesów między uczestnikami gry w sytuacji, gdy żaden z nich nie wie, jak postąpi drugi."
„Hak” od pierwszej do ostatniej strony kipi akcją, a zaznaczyć trzeba, że stron tych jest prawie 500. Nie ma ani chwili na złapanie oddechu – trwa pościg i wzajemne podchody, niebezpieczeństwo grozi nie tylko ze strony Lovinga, ale też samego Kesslera i jego rodziny, która niekoniecznie chce współpracować z ochroną. Jedne tropy okazują się zmyłkami, inne prowadzą do zaskakujących wniosków.
Loving to profesjonalny cyngiel i zbieracz, czyli człowiek, który zawodowo (aczkolwiek to brudny zawód) wyciąga z każdego dowolną informację. Pojawia się znikąd i nie brzydzi się skorzystać z chwytów poniżej pasa. Ale ma godnego przeciwnika – Corte pracuje w specjalnej, nieznanej zbyt szerokiemu gronu, agenci rządowej zajmującej się ochroną świadków. Cortem kierują dwie motywacje. Po pierwsze, przed laty Loving torturował i zabił jego przyjaciela i mentora, Abe Fallowa. Po drugie, Corte to profesjonalista w każdym calu, który nie zawaha się zignorować poleceń szefostwa i zaryzykować karierę oraz życie, jeśli uzna, że jest to niezbędne dla bezpieczeństwa chronionych obiektów. Jego zadanie to utrzymać rodzinę Kesslerów przy życiu i gotowy jest wykonać je za wszelką cenę.
I właśnie ten profesjonalizm Corte robi w „Haku” największe wrażenie. To postać skupiona, skoncentrowana. Mężczyzna ani na chwilę nie odbiega myślami od przydzielonej sprawy, a każde jego posunięcie jest dokładnie przemyślane. Jednocześnie wydaje polecenia, analizuje wątki śledztwa, próbuje przewidzieć kolejny krok Lovinga i spogląda w lusterko wsteczne pilnując, czy za pancernym samochodem nie podąża ogon. Swoich podopiecznych nazywa „obiektami” i stara się ograniczać kontakty z nimi do zawodowego minimum. Jeśli ktoś chce mu się wypłakać na ramieniu albo opowiedzieć historię swojego życia, pozwala na to wyłącznie, jeśli uzna, że sprzyja to bezpieczeństwu. W pracy kieruje się przede wszystkim naukami swojego mentora, a także teorią gier. Pasją Corte są gry planszowe i zasady teorii gier nieraz pomogą mu w ocenieniu sytuacji.
"Przeciwnicy tacy jak Henry Loving i ja uczestniczymy w grze o sumie zerowej, czyli grze, w której zysk jednego gracza jest równy stracie drugiego (w naszym wypadku chodzi o życie obiektu)."
Każda z postaci ma jakąś jedną, dominującą cechę charakteru, która determinuje jej poczynania. To sprawia, że są wyraziste i szybko zdobywają sobie sympatię lub antypatię czytelnika. Corte musi być trochę psychologiem, dobierając taktykę postępowania do charakteru i stanu psychicznego obiektów, gdyż każdy z nich inaczej reaguje na zagrożenie. Podobnie współpracownicy – każdy otrzymał element wyglądu lub zachowania, który go wyróżnia.
Wartka akcja została podzielona na króciutkie rozdziały, co ułatwia czytanie. A wcale nie przesadziłam, gdy napisałam, że nie ma czasu na złapanie tchu. Corte i Loving polują na siebie nawzajem, co chwila dochodzi do starć w zasadzkach i walk o obiekty; obaj prowadzą akcję dezinformacyjną, licząc że druga strona popełni błąd. Jednak poza samym „bieganiem” mamy jeszcze śledztwo, w którym Corte i jego ludzie próbują odnaleźć dyspozytora, czyli osobę, która zleciła wydobycie od Kesslera informacji. Kolejno sprawdzają wszystkie możliwe wątki. Ostatecznie zaś wszystko zmierza ku zaskakującemu finałowi. Na koniec, jakby tego było mało, dochodzą problemy z prokuratorem i innymi wysoko postawionymi osobami, które zaczynają naciskać na śledczych.
"Kamień, papier, nożyce."
W tym miejscu zwykle wymieniam wady książki, ale tym razem nie mam się czego przyczepić. W „Haku” wszystko od początku do końca jest na swoim miejscu. Nie ma tu – za przeproszeniem – „zbędnego pierdolenia” – które nad wyraz mnie w tego typu książkach irytuje. Postaci, fabuła, akcja – w powieści Deavera wszystkie te elementy to czysty konkret.
Jeśli jakaś książka w najbliższym czasie miałaby zostać zekranizowana, „Hak” to doskonały kandydat. A na razie polecam gorąco lekturę.