Stany Zjednoczone, to z jednej strony banalny i oklepany kawałek Ziemi, a z drugiej dzięki różnorodności kultur, języków i swojej ekscentryczności, wciąż ciekawi ludzi na całym świecie. Ten zlepek wszystkich krajów świata połączony w jedno państwo, wciąż intryguje także mnie. Dlatego też bardzo się ucieszyłam, gdy mogłam przeczytać "opowieści z USA".
Autorem tej książki, która jest połączeniem osobistego dziennika, pamiętnika i reportażu, jest Piotr Włódarczak. Wylatując do Stanów, miał 40 lat. Po przyjeździe zamieszkał w miasteczku Elizabethtown i zatrudnił się w farmie macior, w dziale rozrodu. Nie jest to jego jedyna podróż, bowiem zdarzało mu się podróżować już wcześniej. Po lekturze książki, jestem rozdarta. Z jednej strony lektura bardzo mi się podobała i uważam, że jest niezwykle wciągająca, przyjemna i ciekawa, a z drugiej strony mimo, że nie znam autora osobiście, z całą pewnością stwierdzam, że strasznie go nie lubię.:) Autor ewidentnie szczyci się swoją znajomością języka angielskiego, aż do przesady. Na każdym kroku podkreśla, że mówi płynnie, biegle i jak rodowity Amerykanin. Krytykuje natomiast wszystkich, którzy nie radzą sobie tak dobrze jak on. Swoich kolegów z pracy, z którymi jak twierdzi nie da się nawet rozmawiać, przez to że nie potrafią dobrze mówić, krytykuje także aktorów takich jak Jodie Foster, która jak twierdzi on sam:
"nie umie mówić po angielsku". Piotr Włódarczyk wydaje się być niesympatyczny, wywyższający się ponad innych, mimo że sam też przecież znalazł się w USA w poszukiwaniu pracy.Jako miłośniczkę zwierząt, do wrzenia doprowadza mnie traktowanie świń przez Piotra. O nowych małych świnkach, świeżo po urodzeniu, mówi: "urodziły się kotlety", a swoich znajomych z pracy nazywa meksykami i murzynami i jak twierdzi, nie chciałby pracować z nimi, bo ich narzędziami są ostre siekiery i noże.
Jednak z drugiej strony, pisze prosto, potocznym językiem cała prawdę, ze szczegółami. Cała książka jest pisana takim stylem i językiem, jakbyśmy rozmawiali, a raczej słuchali relacji kolegi z wycieczki. To duża zaleta, bo książka nie jest przez to nudna, a my poznajemy prawdziwe "amerykańskie" życie bez ozdobników i kłamstw.
W książce tej jest wiele śmiesznych sytuacji, wiele kontrowersyjnych, ale i po prostu ciekawych. Dowiedziałam się bardzo wiele przydatnych informacji i ciekawostek, a Ameryka poniekąd nadal pozostała stereotypowa, szczególnie w małych prowincjach.
Mimo, że trudno było mi znieść arogancję autora, książka mnie wciągnęła bo uzyskałam informacje, których nigdy wcześniej nie spotkałam w innych publikacjach. Całość jest bardzo wciągająca i jeśli ktoś ma ochotę poznać prawdziwą Amerykę, to zdecydowanie powinien przeczytać "Moją Karolinę". Choćby po to, żeby samemu ja ocenić, bo na pewno jest to książka, którą każdy odbierze inaczej. No i jest dodatkowy plus, w postaci mnóstwa zdjęć.:)