„Dary Anioła” już na samym początku odniosły ogromny sukces, czarując wykreowanym przez Cassandrę Clare światem Nocnych Łowców, aniołów i demonów. Trzecia część znana wszystkim pod tytułem „Miasto Szkła” nie bez powodu okazała się być najlepsza zarówno pod względem fabuły i wykonania. Czytałam ową powieść ponownie, nie wiem już, który raz... Trzeci, czwarty? Wyłapałam kilka nieścisłości i nie wszystkie wydarzenia wyryły mi się w pamięci jak w poprzednich częściach, ale to nie wystarczyło, by oderwać mnie od tej pasjonującej lektury.
Nad Idrisem – ojczyzną Nocnych Łowców – zawisło widmo wojny, a Valentine z każdym dniem rośnie w siłę; ma Miecz Dusz, Kielich Anioła, ale nie zdobył jeszcze Lustra, trzeciego z darów Anioła Razjela, o którym nie wiadomo praktycznie nic. Tymczasem po tragicznym odkryciu tajemnicy Morgensternów, Clary stara się ratować matkę, która leży w szpitalu w magicznie wywołanej śpiączce, zaczyna też trzymać się na dystans od Jace'a. Kiedy okazało się, że są oni rodzeństwem, obojga zaczął kusić zakazany owoc, jakim jest ich miłość. Większość wydarzeń dzieje się na terenie Alicante, gdzie wyjechali Nocni Łowcy z nowojorskiego Instytutu, a za nimi podążyła niczym wierny cień Clary Fray. Spokój w świecie Nocnych Łowców staje pod znakiem zapytania, a jego mieszkańcy muszą wybrać – albo poddają się władzy Valentine'a, albo zgodzą się walczyć u boku Podziemnych. Clave z początku chce wybrać pierwszą opcję przez uprzedzenia do wampirów, wilkołaków i faerie, jednak dzięki głównej bohaterce i jej talentowi tworzenia nowych run walka z Podziemnymi staje się realna. Wtedy też Jace postanawia ponownie wpakować się w kłopoty, co nie jest niczym nowym w tej serii. Śledząc zdrajcę, którego imienia nie zdradzę z wiadomych powodów, dociera do Valentina, gdzie zostaje schwytany.
Jak we większości powieści z tematyki paranormal romance, o ile można uznać „Miasto Szkła” za ten gatunek, wszystko powinno zakończyć się szczęśliwie. Ale osoby, które przeczytały poprzednie tomy, wiedzą, że Cassandra Clare nie zawsze idzie po najprostszej linii oporu i tworzy coś tak oryginalnego, że czytanie sprawia niewysłowioną przyjemność, a z naszych ust padają co jakiś czas okrzyki zdziwienia. Fabuła mknie do przodu w zastraszającym tempie, nagromadzenie bohaterów przyprawia o niewielkie zawroty głowy, ale pod koniec jesteśmy doskonale obeznani we wszystkich sprawach.
Co mi się nie podobało? Niewiele. Jedynie Clary, która ciągle mnie denerwowała, lecz widać, że Cassandra Clare zna tą cienką granicę między irytacją a wkurzeniem nie na żarty i do perfekcji opanowała sztukę nie tylko balansowania na niej, a wręcz fikania na niej koziołków. Wątek Simona także był i jest – bo nie wiadomo jak będzie w następnej części – nieciekawy, ale chyba jedynie dla mnie i nielicznych wyjątków. Nie tolerują chłopaka i już.
Zaletą dzieł pani Clare jest język – prosty, lekki, a zarazem dokładny i szczegółowy. No i rzecz jasna dialogi, które bynajmniej nie są wymuszone i sztuczne. Dodam jeszcze do tego stopniowe, mistrzowskie dawkowanie akcji i powolne, intrygujące odkrywanie prawy o Morgensternach, Jasie i Clary, a otrzymam mieszkankę wybuchową.
Gdybym miała ocenić książkę po okładce, to nigdy nie przeczytałabym „Darów Anioła”. Bądźmy szczerzy, ona jest szkaradna; i to ma być niby Isabelle? Nie żałuję jednak zakupu powieści, bo czas przeznaczony na jej czytanie nie był zmarnowany.
Co mogę więcej powiedzieć? Czytajcie. Polecam z całego serca.
{recenzja pojawiła się również na
http://ksiazkoholiczka-nadeine.blogspot.com/}