Ostatnia na imprezie to powieść postapokaliptyczna, która wbrew pozorom niewiele odbiega od naszego świata. Tytuł to pewien element humorystyczny, gdy myślimy o końcu świata jako największej imprezie. Jaką historię przygotowała dla nas Bethany Clift w swoim debiucie, który został już doceniony za granicą? Dlaczego ludzie giną? Czy naprawdę nasza główna bohaterka została ostatnim żyjącym człowiekiem na ziemi? Jesteście gotowi na koniec świata?
„Tańcz, głupia, tańcz, swoim życiem się baw!”
Pandemia się skończyła, tak jak teraz staramy się powrócić do szarej codzienności bez obostrzeń i przymusu pracy zdalnej. Nasza główna bohaterka wiedzie normalne życie, ma pracę, dom, męża. Nagle w wiadomościach pada komunikat, którego wszyscy się bali. Powrót wirusa, ale nie tego z koroną na głowie. Nowy, szybciej mutujący, gdy organizm zostanie zakażony, człowiek ma tylko 6 dni życia, i to jeszcze w męczarniach. Pierwsza wymiera Ameryka, Europa modli się, aby ta straszna choroba nie trafiła na nasz kontynent. Wracają maski, wracają kombinezony. Wtem kolejny komunikat: uciekajcie, póki możecie, pojawiają się pierwsze przypadki zakażań wirusem 6DM Anglii. Zaczyna się wyścig z czasem, tylko ludzkość nie ma jak się bronić. Nie istnieją szczepionki ani złote rady. Do aptek zostaje wprowadzona substancja, która umożliwi szybsze i raczej bezbolesne odejście ze świata. Jedyną osobą, która obserwuje śmierć milionów ludzi, jest ona: nasza główna bohaterka.
„Było zupełnie inaczej niż w 2020. Towarzyszyło nam przeświadczenie, że to swego rodzaju koniec. Wiedzieliśmy, że gdy tym razem wszystko się zamknie, już nie zostanie ponownie otwarte.”
Ostatnia na imprezie!
Nastaje koniec świata, czy ktoś z nas potrafiłby zachować stoicki sposób? Narracja pierwszoosobowa pozwala nam odczuwać historię bardziej emocjonalnie. Ciekawym zabiegiem jest brak imienia głównej bohaterki, a naprawdę ze wszystkich sił próbowałam je znaleźć. Czyżby Bethany Clift wyciągnęła asa z rękawa i chciała pokazać: to mógłbyś być Ty, czytelniku. Przedstawiany jest nam obraz okrutny, przerażający, zwalający z nóg, naruszający wszelkie granice komfortu czytelniczego. Podczas czytania Ostatnia na imprezie nie mamy się relaksować, przytłacza nas cierpienie, tułaczka głównej bohaterki, która stara się uporać z wieloma traumami: śmierć bliskich, uzależnienie od leków, pragnienie przeżycia kolejnej doby. Początkowo może nam się wydawać, że to nic wielkiego, zostajemy we własnym domu, mamy ciepło, pełną lodówkę, może nawet piwnicę. A co byście zrobili, gdyby nie było prądu, gazu, telewizji, internetu, świeżego jedzenia? Odrażający widok zwłok w trakcie zaawansowanego rozkładu, tysiące trupów na każdym kroku. To powieść drogi, do lepszego świata, walki o własne ja, przeżycia w trudnych warunkach, gdzie jedyne, co słyszymy to echo własnego głosu. Zwierzęta budzą swoje krwiożercze instynkty, każdy chce żyć, tylko nie każdemu było to dane. Snująca się akcja potrafi uśpić naszą czujność, w pewnym momencie przestałam lubić książkę, bo nie podobał mi się ten świat. Pusty, odrażający, śmierdzący, zabójczy.
„Czy taki miał być ten nowy świat? Pełen szczurów, które rozsmakowawszy się w ludzkim mięsie, polują hordami i nie sposób przed nimi umknąć. Zastanawiałam się, czy ofiary ich ostatniej uczty były martwe, nim gryzonie przystąpiły do jedzenia.”
Mocna, bezkompromisowa.
To są chyba najlepsze dwa słowa, które opiszą Ostatnia na imprezie. Nie jest to opowieść dla ludzi o wrażliwych nerwach. Na kartach powieści każdy czytelnik raczej zada sobie pytanie, jak on by się zachował. Czy też by uciekał, szukał, a może wziąłby T600 i umarł w spokoju? Nagle rozkładające zwłoki stają się dla czytelnika normalne, a z każdą kolejną stroną wstrząsają mroczniejsze wydarzenia. Jest to powieść o upadku człowieczeństwa, o mętnych zakamarkach ludzkiej psychiki, ale także o odrodzeniu się jak feniks z popiołów. Pomimo całej brutalności, dosadności i przestrogi dla czytelnika Ostatnia na imprezie kończy się z nadzieją w sercu. Odważysz się zobaczyć koniec świata?