Zauważyłam, że ostatnio zamiast zwracać uwagę na notkę umieszczoną z tyłu książki, która zarysowuje fabułę i czasami rozbudza, aż za bardzo, ciekawość czytelnika ja oglądam tylko okładkę i mimowolnie się nią zachwycam. Tak samo było z okładką „Miłości w kasztanie zaklętej”. Okładka w barwach mojej ulubionej pory roku – jesieni. Tak, uwielbiam jesień. Uwielbiam ten zapach chłodu, rozkładających się liści i deszczu. W jesieni najpiękniejszymi dniami są te pochmurne, ale i tymi słonecznymi nie gardzę, bo wtedy słońce tak ładnie przemalowuje szmaragdową zieleń liści na złoto i rubin, a w parkach roi się od rudobrązowych kasztanów zamkniętych w zielonych, kolczastych łupinkach. Swojego czasu lubiłam zbierać te kolczaste kule, które delikatnie kłuły moje palce, a potem rozrywać je i uwalniać te małe rude cuda. Kiedyś nawet chciałam komuś wyjątkowemu podarować ten mały cud, ale on nie chciał go przyjął. Od tamtej pory omijam parki jesienną porą.
Bohaterką debiutanckiej powieści Oleksy jest trzydziestokilkuletnia nauczycielka angielskiego, która ma cudownych przyjaciół i serce pełne miłości, której nie ma komu podarować. Marta codziennie wraca do domu przez piękny park. Pewnego dnia na jednej z ławek dostrzega mężczyznę, który według niej jest mężczyzną z jej marzeń, księciem z bajki. Od tamtego momentu kobieta codziennie odwiedza park i obserwuje smutnego, zamyślonego mężczyznę. Wypadek małej dziewczynki rozpoczyna znajomość Marty i Piotra. Kobieta pragnie otoczyć go swoją miłością, która przez tyle lat gromadziła się w jej sercu, teraz gotowym na prawdziwą miłość, jednak gorące uczucie Marty spotyka się z bolesnym odrzuceniem przez Piotra, który kocha kogoś, kto od roku leży głęboko pod ziemią okryty granitem i obsypywany czerwonymi różami.
Czy Marta wygra walkę z nieżyjącą ukochaną Piotra? Czy jej miłość zostanie w końcu odwzajemniona?
Nie lubię czytać o miłości, a szczególnie o tej ckliwej, męczącej i mdłej. Szczęście innych ludzi bardzo mnie drażni i czasami doprowadza mnie ono do szewskiej pasji. Bałam się, że właśnie taka nienawistna pasja zacznie mnie zjadać podczas czytania „Miłości w kasztanie zaklętej”, jednak ku mojemu zdziwieniu zamiast nienawiści poczułam… współczucie dla głównych bohaterów. Współczucie dla spragnionej miłości Marty oraz dla ogarniętego wiecznym smutkiem i poczuciem straty Piotra, który nie potrafił zagłuszyć swojego wielkiego uczucia do nieżyjącej żony, Marii. Jednak najbardziej uderzyło mnie w tej powieści to, w jaki sposób autorka przelała na karty swojej powieści ten wielobarwny obraz emocji. Wierzcie mi, nie każdy potrafi za pomocą słów stworzyć historię tętniącą uczuciami, która potrafiłaby poruszyć czytelnika do głębi i sprawić, że zacznie on wierzyć w opowieść autorki. „Miłość w kasztanie zaklętą” to nie jest opowieść o ludziach idealnych z wyglądu i charakteru, to też nie jest opowieść o ludziach, którzy w życiu dokonali wiele i wiele mają, ale o ludziach, których codziennie można minąć na ulicy czy spotkać w autobusie czy w innym miejscu. O ludziach, którzy przyjmują to, co przynosi im los.
Mogłabym o tej książce pisać i pisać i nigdy nie kończyć, ale przecież nie na tym polega recenzja, prawda? Polecam ją wszystkim, bez wyjątku. Gwarantuję, że każdy znajdzie w niej coś dla siebie i długo o „Miłości zaklętej w kasztanie” nie zapomną, a ja już nie mogę doczekać się kolejnej książki Moniki A. Oleksy.