Nie, tylko, nie to, za takie rzeczy powinno się karać pisarzy. Mchugh wbiła mi nóż w plecy - nie wolno tak zakańczać powieści...to jest po prostu nie fair.
Emily straciła matkę, która chorowała na raka. Dillon chłopak Emily był dla niej wsparciem w tych tragicznych chwilach, dlatego odwdzięczyła mu się przeprowadzając się do Nowego Jorku. Niestety ku jego niezadowoleniu nie zamieszkała z nim, tylko z przyjaciółką. Tam na swojej drodze spotyka Gavina, do którego czuje dziwną więź, jednak okazuje się, że to przyjaciel jej chłopaka. Gdy Dillion coraz częściej pokazuje swoje złe oblicze, Emily coraz bardziej lgnie do Gavina. W końcu zakochuje się w nim ze wzajemnością, jednak nie chce zranić Dillona i sprawy posuwają się za daleko...
Emily, Davin czy Dillon, kto z nich będzie cierpiał najbardziej?
Twórczyni "Collide" zastosowała na nieszczęście szablonowy schemat wydarzeń. Osobiście mi to nie przeszkadzało, niestety wiele osób już na wstępie może to zniechęcić... Mamy trzech znaczących bohaterów - Emily, Dillona oraz Gavina.
Gavin - bogaty, przystojny na pierwszy rzut oka bardzo arogancki osobnik. Jednak po bliższym poznaniu okazuje się, że pozory potrafią mylić.
Dillion - przystojny, stawiający karierę zawodową wysoko, opiekuńczy, ale zarazem zaborczy. Z czasem na jaw wychodzą jego mroczne cechy.
Emily - kocha Dalliona, do czasu aż poznaje Gavina. Często pozwala sobą manipulować, czasem ślepa na oczywiste wskazówki a przede wszystkim naiwna.
Będąc przy Emily muszę wspomnieć, że dość często przez tę bohaterkę dostawałam białej gorączki - jej naiwność i zaślepienie czasem potrafią wyprowadzić z równowagi. Ogólnie nie jest złą osobą, niestety opamiętanie przychodzi do niej za późno. Pomimo jej wad poczułam do niej sympatię jak i współczucie. Zapewne większość z Was będzie odczuwało to samo i za pewne wiele osób będzie miało ochotę wedrzeć się do treści i nawkładać trochę rozumu do główki Emily. Ja przynajmniej tak chciałabym zrobić.
Obowiązkowo muszę wspomnieć, że w powieści mamy do czynienia z bardzo ciekawymi bohaterami drugoplanowymi - szczególnie chodzi mi o przyjaciółkę Emily - Olivię. Owa postać jest tym aniołem, który czuwa nad Emily.
Jak się domyślacie role czarnego charakteru dostał Dallion. Faktycznie ten osobnik bardzo szybko wzbudził we mnie wojownicze zapędy.
Mchugh w swojej powieści wykorzystała narrację w trzeciej osobie - niestety za taką nie przepadam - ale główne role powierzyła dwóm bohaterom - Emily i Gavinowi - i to już uratowało powieść w moich oczach . Plusem tej dwufazowej akcji jest płynność przechodzenia z jednej postaci na drugą - jest to praktycznie nieodczuwalne, a zarazem mamy wgląd w uczucia obydwojga bohaterów.
Plusem lub minusem - zależy kto co lubi - jest kilka scen erotycznych - bardzo delikatnych, a zarazem mocno wymownych. Wyobraźnia nie musi zbytnio się wysilać.
McHUGH w swojej powieści postawiła na realizm, nie wymyślała nieprawdopodobnych rzeczy, nie słodziła za bardzo, raczej starała się uchwycić prawdziwe trudy młodych, zakochanych, popełniających błędy ludzi.
Twórczyni powieści pisze bardzo lekkim stylem, umie stworzyć odpowiedni klimat, udaje jej się wywołać emocje, a co najważniejsze potrafi zaciekawić czytelnika. Podczas czytania często czułam jak przyśpiesza mi puls, a adrenalina buzuje w żyłach. Bardzo trudno otrząsnąć się po przeczytaniu książki i wrócić do "domu".
"Collide" choć ma najwięcej z romansu, choć zauważalne są podstawowe schematy, choć bohaterowie są czasem szablonowi, to jednak treść mnie urzekła. Odpłynęłam podczas czytania.
Zakończenie - natomiast, to dla mnie cios poniżej pasa. Autorka zastosowała najgorsze możliwe rozwiązanie... Choć jestem bardzo ciekawa dalszych losów bohaterów i z niecierpliwością będę wyczekiwać premiery tomu drugiego - to jednak trochę się boje. Autorka zostawia czytelnika ze szczeną opuszczoną do dołu...Mam nadzieję, że ochłonę do września.
"Collide", to obowiązkowa lektura na lato.