Pierwsza połowa tej książki utrzymana w stylu powieści obyczajowej ciekawiła mnie od samego początku. Dwie przyjaciółki. Różni je wszystko. Jedna ma pieniądze, urodę, przystojnego męża, duży dom i cudowne dziecko. Druga natomiast niewielkie mieszkanie, pracę w gazecie i narzeczonego, który wydaje się tym z kim spędzi resztę swojego życia. Bec po wielu latach przyjaźni zauważa, że Izzy jest dla niej chłodna i działa na jej niekorzyść. Co ciekawego niektórzy widzieli to już wcześniej, ale nasza bohaterka oczywiście im nie wierzyła. Różnice zdań, gesty i sytuacje wystawiają przyjaźń na próbę. Mimo tego, że akcja tej książki nie pędzi na łeb na szyję, to bardzo wciągnęłam się w przedstawioną przez autorkę historię. Toksyczna przyjaźń dziewczyn wzbudzała u mnie wiele irytacji, ale była naprawdę świetnie przedstawiona.
Po mniej więcej połowie pojawia się wątek „ala thriller”, bo dochodzi do tragicznego wypadku, w którym ginie Izzy. To, co się później dzieje jest po prostu śmieszne. Jak szybko doszło do wypadku, tak szybko o nim zapomniano i pewna dwójka bohaterów poddała się płomieniowi miłości, który podobno zrodził się już w szkole średniej, ale przez pewne zawirowania nie mogli być razem. No ale skoro główna przeszkoda została wyeliminowana to, czemu nie skorzystać, nie? Cały ten wielki romans był słaby, bo niby wszyscy tak bardzo kochali Izzy, ale jak jej nie ma to w sumie nie widać różnicy. Można szaleć. Pod koniec książki ten wątek jednak powraca i Bec ma tak chore podejrzenia, że po prostu nie mogę. „To ona mu w końcu ufa i go kocha czy jednak jej się tylko tak wydawało” chodziło mi po głowie. Musiałbym tutaj zaspoilerować, ale tego nie zrobię, więc powiem, że je myśli są po prostu bez sensu. Raz mówi, że musi to wyznać dla dobra pamięci Izzy. Ale zaraz sobie przypomina, że ona nie była tego warta i lepiej będzie, jak tego nie zrobi. Po czym myśli o swoim nowym ukochanym, który w sumie jest jej starym ukochanym i znowu chce mu wyznać prawdę, ale później jednak już nie chce, bo to go zrani czy coś. Och Bec kto by się tam przejmował jednym sekretem w morzu innych.
Bec trochę irytuje swoją głupotą. Miałam ochotę parę razy nią potrząsnąć, bo umówimy się normalny człowiek, jakby zauważył, że przyjaciółka robi na złość i wszystko jest jakieś toksyczne, to by się z tej przyjaźni wycofał, a nie tkwił i nie wiadomo na co czekał. Jednak mimo tego było mi jej żal przez to, jak Izzy się zachowywała wobec jej.
Narracja jest prowadzona tylko z perspektywy Bec, co jest minusem. Myślę, że gdyby pojawiły się jeszcze rozdziały, gdzie narratorem jest Izzy cały obraz sytuacji by się poszerzył, co wyszłoby na dobre. Chciałabym wiedzieć, co kierowało tą bogatszą przyjaciółką i jak to wszystko wyglądało z jej strony.
Mimo tego, że połowa tej opinii utrzymana jest w negatywnym charakterze, to książka mi się podobała. Wciągnęła mnie i z dużą ciekawością śledziłam losy Bec mimo tego, że mnie irytowała. „Toksyczna przyjaźń” to mieszanka gatunków, ale jak na debiut jest naprawdę dobrze. Autorka ma lekkie i przyjemne pióro. Nie nuży opisami liści na drzewie, a skupia się na bohaterach. Szkoda, że nie pokusiła się o perspektywę Izzy. Nie mniej jednak jako całość nie czuję rozczarowania. Nie nastawiałam się na thriller, dostałam dobrą powieść obyczajową w pierwszej części i trochę gorszy romans w drugiej. Z chęcią przeczytałabym kiedyś jeszcze jakąś książkę autorki, ale mam nadzieję, że zdecyduje się wtedy na jeden gatunek.