Za dużo nieszczęść jak na jedno życie – taka myśl nasunęła mi się podczas lektury wspomnień japońskiego lekarza i naukowca Takashi’ego Nagai. Ten człowiek przez swoją ciężką pracę nabawił się przewlekłej choroby popromiennej, a po wybuchu bomby atomowej, która została zrzucona na Nagasaki 9 sierpnia 1945 roku, także ostrej. W ich wyniku zachorował na białaczkę, anemię złośliwą i szpiczaka mnogiego. Wychudł, powiększyła mu się śledziona, uciskając inne narządy i narażając go na krwotoki wewnętrzne. Wybuch zabrał mu żonę, rodzinę, przyjaciół, majątek i naukowy dorobek całego życia, u niego samego zaś powodując rozległe poparzenia. Wcześniej zmarły jego dwie malutkie córeczki, którym pomimo tego, że był lekarzem, nie potrafił pomóc. Jednak, bez względu na wszystkie nieszczęścia, które go spotkały, potrafił zachować niezachwianą wiarę w Boga. Jego „Listy…” to świadectwo osoby głęboko wierzącej, której nie są w stanie złamać żadne przeciwności losu, a także duchowy testament dla jego małych dzieci, które wkrótce zostaną sierotami i będą szukały własnej życiowej drogi.
Pan Nagai wiele słów w swej książce poświęca rozważaniom problemu sierot, których liczba znacznie zwiększyła się po wojnie w Japonii. Zastanawia się, dlaczego pomimo dobrych warunków uciekają one z sierocińców i wolą życie na ulicy w zimnie i głodzie. Wspomina klasztor franciszkanów, założony przez Polaków, którzy pomimo swego ubóstwa, dawali schronienie wszystkim osieroconym dzieciom, jakie tylko napotkali i dzielili się z nimi ostatnią kromką chleba. Autor wie, że nie pożyje już długo, ale kurczowo trzyma się życia, gdyż dręczy go obawa, co stanie się po jego śmierci z ukochanymi dziećmi Kayano i Makoto. Stara się by pozostały im jak najpiękniejsze wspomnienia, którymi będą mogły się pokrzepić, gdy już zostaną same. Wie, że poza tym nie ma nic, co mógłby im po sobie zostawić.
Czytelnika zdumiewa, jak bardzo silna może być wiara. W sytuacji, gdy wielu już dawno odwróciłoby się od Boga, pan Nagai zachowuje niezachwianą postawę i przekonania. Wierzy w to, że Bóg jest miłością, który nie pragnie nieszczęścia ludzi i dla każdego człowieka wyznacza ścieżkę, którą może kroczyć tylko z Jego pomocą. Mężczyzna zawierza życie i zdrowie swych dzieci Bogu, jest przekonany, że ochroni On je przed niebezpieczeństwem i będzie im podporą w trudnych sytuacjach. Jednocześnie udziela im rad, dotyczących życiowych postaw, dzięki którym łatwiej im będzie po śmierci dostąpić Zbawienia.
„Listy do dzieci” są także zapisem dobroci i bezinteresowności ludzkiej. Kiedy autor i jego rodzina tracą cały dobytek, przyjaciele budują dla nich drewniana chatkę i wyposażają ich w najpotrzebniejsze sprzęty. Ciocie szyją dla dzieci ubranka, wujkowie odwiedzają wszystkie szkoły w regionie w poszukiwaniu najlepszej. Zakonnice, zakonnicy i ludzie dobrej woli zakładają sierocińce i szkoły dla opuszczonych dzieci. Dobre uczynki przejawiają się także w najprostszych aspektach życia codziennego, kiedy to Makoto, pomimo nawału nauki, opiekuje się dzieckiem sąsiadki, a Kayano niesie ojcu przez całą długą drogę do domu kubek soku, który dostała w szkole na podwieczorek i który tak bardzo jej smakował, gdy upiła łyk, że chciała się tym uczuciem podzielić ze swoim Tatą.
Nagasaki to miasto sierot, w którym każdy kogoś stracił. Dzieci rodziców, rodzice dzieci, rozdzielone zostały rodzeństwa, kochające się pary, przyjaciele. Pozostali poorani bliznami ludzie, których rany sięgają znacznie głębiej poza cielesną powłokę. I to oni teraz muszą odbudować miasto ze zgliszczy. Są krzakiem róży, który wyrasta na popiołach i z roku na rok rodzi coraz piękniejsze kwiaty.
Kiedy sięgnęłam po „Listy…” pomyślałam sobie, że z taką cienką książeczką uporam się w jeden dzień. Myliłam się. Lektura zajęła mi ponad tydzień, a to ze względu na obfitujące przy niej emocje i wzruszenia, które musiałam sobie stopniować. Nie jest łatwo czytać zapiski świadka tak potwornej katastrofy, jednak każda minuta spędzona z tą książką jest niezwykle cennym, niezapomnianym przeżyciem.
Historia lubi się powtarzać. W dzisiejszych czasach pozostaje nam tylko mieć nadzieję, że tragedia, która dotknęła Nagasaki, a także Hiroszimę nie przydarzy się już nigdy w żadnym innym miejscu i czasie.