Wejście do klubu. Dziewczyna - główna bohaterka wraz ze swoim najlepszym przyjacielem próbuje się dostać do środka. W środku natomiast spotkamy drugiego z najważniejszych bohaterów, chłopaka. Halo, halo, déjà vu?! Przecież to już było! Gdzie? A w "Błękitnokrwistych", proszę Państwa. Pozwoliłam sobie to sprawdzić. Okazało się, że pierwszy tom "Darów anioła" został wydany w 2007, czyli rok po premierze "Błękitnokrwistych", niedowiarków zapraszam tu i tu. Nikogo o plagiat nie posądzam, ale nie lubię czytać czegoś, co gdzieś już było. Suma Sumarum, po pierwszym rozdziale, nie wciągnęłam się wcale.
Na szczęście, rozwinięcie akcji nie przywodzi mi na myśl żadnej innej książki. Wampiry, wilkołaki, magia, Nocni Łowcy, uff... mam do czynienia z całkiem nowy światem. Wbrew pozorom, autorka zmusza nas do myślenia, ciężko się w tym wszystkim połapać. Akcje leci, gna na łeb i na szyję, a Clare posługuje się językim całkiem sprawnie. Chociaż nigdy do końca nie wiadomo czy zasługi należałoby przypisać tłumaczowi, czy autorce. W każdym razie 500 stron przeczytałam, zanim zdążyłam się zorientować. Myślę, że to właśnie przystępność tego tytułu jest największym atutem. Clare z pewnością nie można zarzucić braku stylu.
Tył okładki mówi nam o dziewczynie, wampirze i półaniele. Dziewczynę mamy, półanioła mamy, tylko gdzie ten wampir, ja się pytam? Poprawcie mnie jeśli się mylę, ale z tego co zauważyłam wampiry były, owszem, ale jako postaci drugoplanowe... Nasza głowna bohaterka, Clary, jest nieco nijaka. Nie drażniła mnie, ale też nie zachwyciła. Za to chłopak - Jace - to postać uwielbiana chyba przez wszystkich. Ten bohater rekompensuje wszystkie braki w książce. Autorce udało się wykreować postać znakomitą. Charyzmatyczną, uroczą i bezpretensjonalną. Szkoda, że tylko jedną. Mamy jeszcze Simona - jemu co prawa nie można zarzucić braku charakteru, ale nie urzekł mnie jakoś szczególnie. Reszta postaci nie wzbudziła jakoś specjalnie mojego zainteresowania. Autora próbowała wprowadzić nieco zamieszania, postawić pod znakiem zapytania uczciwość bohaterów. Niestety dosyć łatwo dało się przewidzieć kto jest "tym dobrym", a kto złym. Wierzę jednak, że w II tomi, przynajmniej niektóre role się odwrócą.
Zakończenie wbija w fotel. Dosłownie. Myślę, że wielbicielki miłość na śmierć i życie będą niepocieszone:P Jest zaskakujące - trzeba przyznać, ale jak dla mnie trochę za bardzo zalatuje harlequinem tudzież operą mydlaną. Muszę jednak przyznać, że na moment sama się zmartwiłam. Na szczęście trwał on krótko, ponieważ spodziewam się, że w kolejnej części wszystko się jakoś wyprostuje (oby tylko, nie ciągnęło się do końca serii...). Okładka nie zachwyca, ale jestem w stanie ją tolerować, w przeciwieństwie do wszystkich pozostałych "Darów Anioła". Tylko ten cytat Stephanie Meyer wzbudza niesmak. Marudzenie mogę więc uznać za skończone i stwierdzić, że książka mi się podobała. Wiem, że recenzja nie brzmi pozytywnie, ale to chyba kwestia mojego złego samopoczucia.
"Miasto kości" polecam. Mimo wszystko. Chociaż pewnie i tak większość z Was już ją czytała.
Ocena: 8/10