Najnowsza powieść Łukasza Orbitowskiego pt. Inna dusza mogłaby być parabolą o zbrodni, gdyby nie tkwiła w konkretnym miejscu i określonym czasie. A tak właśnie jest. Autor snuje historię opartą na faktach, więc świat przedstawiony powieści podporządkowany jest wymogom gatunkowej konwencji. Powieść powiązana jest z prawdziwymi wydarzeniami w sposób luźny, do czego otwarcie przyznaje się Orbitowski. Z korzyścią dla tekstu, który dzięki temu zabiegowi uwalnia się od ciasnych ram dokumentu. Nabiera horyzontu i rozmachu, przeistaczając się w byt samoistny. W dzieło.
Nie miałem do tej pory do czynienia z prozą Orbitowskiego. Opieram się więc na zdaniu recenzentów Innej duszy, którzy jednym głosem zdają się obwoływać tę książkę najlepszą w jego dotychczasowym dorobku. Racja czy nie, lektura jest świetna. A autor jawi się w niej jako jeden z najbardziej utalentowanych pisarzy swojego pokolenia. Gdybym miał wybrać faworyta na podstawie jednej pozycji, postawiłbym na Orbitowskiego. Może to kwestia gustu, ale dawno nie miałem do czynienia z tak dobrą prozą w wydaniu polskiego autora.
Inna dusza opowiada historię morderstw, których dokonał Jarek, jeden z głównych bohaterów powieści. W 1995 roku zabił kuzyna, w trzy lata później sąsiadkę. Motywy zbrodni nie zostają wyjaśnione, nie o nie chodzi. To na czytelniku spoczywa obowiązek przeprowadzenia psychoanalizy, Orbitowski daje nam do tego tylko narzędzia. Przedstawia sytuację rodzinną sprawcy i środowisko w którym żyje, niczym naukowiec stawia swoją postać na środku pustkowia, jakim jest miasto po hekatombie transformacji ustrojowej, i bacznie obserwuje, skrzętnie notując poczynania postaci. Gdyby to nie wystarczyło, sugeruje odwołania do metafizyki. I właśnie ta ostatnia opcja interpretacyjna jest najbardziej kusząca. Na tacy dostajemy Dextera Morgana, targanego wewnętrznymi demonami „dobrego” zabójcę. Jarek nie wykonuje tak pożytecznej roboty, wręcz przeciwnie, ale do czynu zdają się go pchać te same demony. Tytułowa „inna dusza”.
Głównych bohaterów w powieści Orbitowskiego jest czworo. Funkcję pierwszoosobowego narratora spełnia Krzysiek, przyjaciel Jarka. Stanowi on w pewien sposób antytezę zarówno dla samej postaci Jarka, jak i dokonanych przez niego czynów. Krzysiek jest cieniem snującym się za nim krok w krok, jest opętany fascynacją, żeby nie powiedzieć obsesją. Słabszy fizycznie i psychicznie, biedniejszy, zakompleksiony życiem w patologicznej rodzinie, jest w stanie wybaczyć przyjacielowi nawet dokonane zabójstwa, byleby nie utracić łączącej ich więzi. Mimo że jest przeciwieństwem Jarka, jako jedyny zdaje się rozumieć burzę szalejącą w pozornie spokojnym chłopaku, żywioł, którego nie da się ani okiełznać, ani zatrzymać. Co więcej, próbuje wykorzystać skłonności Jarka do własnych celów. W momencie, kiedy Krzysiek planuje zabójstwo własnego ojca-alkoholika, Orbitowski podsuwa nam ważną wskazówkę interpretacyjną. Jarek mógłby stać się zesłanym na ziemię aniołem zagłady, gdyby odnalazł właściwą drogę. A byłaby nią zemsta nieletnich ofiar domowej przemocy i rodzicielskiej opresji. Jarek zostałby Dexterem, gdyby tylko spotkał swojego Harry’ego. Przyjaźń Krzyśka i Jarka trwa pomimo wszystko, na przekór wszystkiemu. Związek obu chłopaków ze wspólną przeszłością jest trwały, obaj zostali w niej uwięzieni, zakonserwowani. Zabójca rozpatruje swoje zbrodnie w więzieniu, jego cichy sprzymierzeniec w więzieniu sumienia, z masochistycznym uporem opiekując się znienawidzonym ojcem. I to właśnie Krzysiek zdaje się pokutować za grzechy obu, czyny i zaniechania.
Trzecim bohaterem Innej duszy jest miasto. Bydgoszcz opisana została doskonale, z przywiązaniem do szczegółu i specyficzną poetyką. Ulice i budynki ożywają jak duchy, straszą (co wyrażone jest dosłownie w postaci nawiedzonego domu). Najbliższym porównaniem, jakie mi przychodzi do głowy, jest Warszawa po upadku powstania lub postapokaliptyczne krajobrazy z Żywych trupów. I to nie zasiedlone przez ludzi, ale właśnie przez zombie. Bydgoszcz w świecie Orbitowskiego to czarna strona księżyca, kraina wiecznego cienia. Szkaradna i brudna, zamieszkała przez szarych, złych ludzi. Rządzi tam bieda i brak perspektyw, jedynym wysiłkiem podejmowanym przez prezentowane istoty zdaje się przeżycie, wegetacja, nikt na nic lepszego nie liczy. Brzydota schodzi z bloków Fordonu i zapyziałych kamienic wprost na ich rachitycznych mieszkańców, infekuje ich pustką, szarzyzną i chłodem, pozostawia głębokie pęknięcia i liszaje, niegojące się blizny. Społeczeństwo w Innej duszy istnieje tylko w postaci motłochu, planującego zlinczować aresztowanego Jarka, i rzeszy pątników udających chrześcijan podczas wizyty papieża. Poza tym są tylko mrowiem jednostek, prymitywną formą życia dzikusów prowadzących walkę każdego z każdym. Jak u Hobbesa, tak i u Orbitowskiego, ludzie nie osiągnęli jeszcze poziomu wspólnoty. I jest im do tego bardzo daleko.
Czwartym i zarazem najważniejszym w moim mniemaniu bohaterem Innej duszy jest język. Nie tylko ten, którym posługują się postacie, ale w jakim Orbitowski buduje nam swoją opowieść. Liczne opisy ludzi i miejsc są wyjątkowo plastyczne, autor Widm wzbija się w nich na szczyty literackiego rzemiosła. Pomysłowość i skala porównań w niektórych momentach zadziwiają. Tekst dosłownie pulsuje, płynie. Wciąga, nie dając chwili wytchnienia. Pieści, by co kilka stron dać nam porządnie w pysk. Bo nie jest to język elegancki, akademicki, ale ten, którego używamy na co dzień, język ulicy. I właśnie na nim Orbitowskiemu udaje się oprzeć swoją poetykę. Narzucają mi się w tym punkcie skojarzenia z dziełami Marka Hłaski. Jeśli na wyrost, to jednak z zasadnie rozbudzoną nadzieją.
Trudno doszukać się w powieści słabych stron, a nie mam zamiaru robić tego na siłę. Raziło mnie tylko nadużywane słowo „kokosić”, które w swoim nadmiarze zgrzyta między zębami jak piasek. Ale daje się przełknąć. Mankamentem tekstu może być, paradoksalnie, jeden z jego najmocniejszych filarów: fakty, czyli zakotwiczenie fabuły w ściśle określonym miejscu i czasie. Wymowa powieści traci w ten sposób nieco na uniwersalności. Oczywiście, wynika to z przyjętej konwencji paradokumentalnej. I, niestety, utrudni odbiór tekstu czytelnikom potencjalnych tłumaczeń.