Książki Katarzyny Michalak cieszą się dużą popularnością. Wzbudzają jednak również sporo kontrowersji na przeróżnych grupach dyskusyjnych poświęconych literaturze i czytelnictwu. Jedni je uwielbiają, inni wprost przeciwnie, nie szczędząc pod adresem autorki i jej twórczości gorzkich słów. Mając chęć przeczytać tym razem coś lekkiego i niewymagającego, sięgnęłam po Poczekajkę. Wreszcie nadarzyła się okazja, by wyrobić sobie własne zdanie o piórze pani Michalak.
Główną bohaterką książki jest Patrycja – dwudziestokilkuletnia weterynarz z Warszawy. Pewnego dnia postanawia spakować manatki i przenosi się na małą wieś na Zamojszczyźnie – totalne zadupie, gdzie „diabeł mówi dobranoc”. Tam dość szybko znajduje pracę w pobliskim ogrodzie zoologicznym i osiada na dłużej, postanawiając przy tym, wyczekiwać na swojego wyśnionego księcia na białym koniu.
Sięgając po Poczekajkę nastawiłam się na czytadło. Naprawdę nie oczekiwałam wiele. Chciałam by było lekko, przyjemnie i… W zasadzie tyle. Jak się okazuje, oczekiwałam w tym wypadku zbyt wiele. Lekko było – owszem. Przyjemnie – niestety nie. Było za to idiotycznie. Z tej powieści wieje głupotą. Ale przejdźmy do meritum.
Cała książka mnie niesamowicie irytowała, a już najbardziej główna bohaterka. Niby to dorosła, wykształcona kobieta, a wykreowana została na wybitnie uwstecznioną, naiwną, słodką idiotkę o nieprawdopodobnie wąskich horyzontach myślowych. Jest szalenia infantylna w swoich wypowiedziach i zachowaniu. Na mnie sprawiała wrażenie rozkapryszonej, głupiutkiej nastolatki. No bo, jaki normalny, wykształcony człowiek, po wyższych studiach, rzuca wszystko, na czele z dobrą posadą w stolicy i wyjeżdża na wieś zabitą dechami tylko dlatego, że miał jakąś wizję i wahadełko tak kazało? Dramat!
Na osobną uwagę zasługuje wątek profesji Patrycji. O opiece nad zwierzętami w zoo sama wiem stosunkowo niewiele, ale wystarczająco, by czytając o poczynaniach młodej pani weterynarz i jej podejściu do żywego inwentarza wielokrotnie złapać się za głowę. Już pomijam kwestię adekwatności konkretnych zabiegów, jako takich. Ten wątek zostawię bardziej obeznanym w temacie. Dla mnie samo podejście głównej bohaterki do jej pacjentów woła o pomstę do nieba. Jestem tym zniesmaczona, a moje zniesmaczenie potęguje fakt, że autorka jest weterynarzem z wykształcenia. Jeśli jej wiedza i podejście są tożsame z tą, którą prezentuje Patrycja, to Boże uchowaj od takiego weterynarza!
Ponieważ główna bohaterka przeprowadza się ze stolicy na wieś, sporo uwagi poświęcone zostaje też temu wątkowi. I tutaj moje kolejne zastrzeżenie pod adresem książki. Wieś w Poczekajce, jak i jej mieszańcy ukazani zostali w sposób bardzo stereotypowy, a wręcz krzywdzący. Niemal wszyscy nowi sąsiedzi Patrycji to osoby prymitywne, ograniczone, niemające pojęcia o życiu i świecie.
Nie podobał mi się również humor. Miało być zabawnie, ale nie jest. Wszystkie niby humorystyczne wstawki są wymuszone. Autorka ewidentnie sili się na śmieszność, ale niestety kompletnie jej to nie wychodzi. Z miejsca wyczuwa się sztuczność tych dowcipów, a to sprawia, że nie tylko nie bawią one czytelnika, ale wręcz irytują i doprowadzają do szału. Cały ten humor pozostawia, bowiem wiele do życzenia nie tylko pod względem jakościowym, ale też ilościowym. Jest go po prostu za dużo. Michalak miała ewidentnie problem ze znalezieniem umiaru i wyważeniem między scenami poważnymi i zabawnymi. Skutkiem tego zamiast dowcipu i subtelnej ironii mamy tu wręcz groteskę. Naprawdę kiepsko to wyszło.
Język powieści jest iście młodzieżowy, co w połączeniu z infantylizmem głównej bohaterki sprawia, że zastanawiam się, do jakiej grupy docelowej właściwie jest adresowana ta powieść. Jeśli do dorosłych kobiet, to chyba tylko tych (z góry przepraszam wszystkie zagorzałe wielbicielki prozy pani Michalak), o niskim ilorazie inteligencji. Bardziej bym raczej obstawiała nastoletnie dziewczęta, które nie całkiem jeszcze wyrosły z wiary w alternatywne, magiczne światy i wciąż skrycie marzą o księciu na białym koniu.
Styl także pozostawia wiele do życzenia. Przywodzi na myśl pierwsze młodzieńcze opowiadania pisane „na kolanie”. Przede wszystkim jest bardzo chaotyczny, denerwujący i ewidentnie niewypracowany. Fabuła jest przegadana. Mnóstwo momentów jest zwyczajnie naciąganych, a wątków zbędnych. Widać tu brak większego zamysłu autorskiego, a nawet ogólnej koncepcji jak to wszystko ogarnąć. Ot, choćby tytuły rozdziałów są strasznie długie. Nawet w formie zdań wielokrotnie złożonych. Koszmarek.
Książki nie polecam. To czytadło i zasadniczo na to byłam nastawiona od samego początku. Problem w tym, że jest czytadłem wyjątkowo niskich lotów i nawet jak na tę kategorię prezentuje się niezwykle marnie. Osobiście oczekuję, że nawet lekkie i niezobowiązujące książki będą prezentowały pewien poziom. I to wcale nie chodzi o nie wiadomo, co. Wystarczy, by nie były durne i nie raziły zanadto językiem czy stylem. Poczekajka moich oczekiwań niestety nie spełniła. Wiem, co prawda, że to jedna z pierwszych książek autorki, wydana w 2008 roku, ale nawet jak na debiut jest po prostu marna. Pozostaje mi mieć nadzieję, że po latach autorka się poprawiła, ale sprawdzać tego nie mam zamiaru.