„Last resort” autorstwa K. Bromberg to pierwszy tom serii romansów o braciach Sharpe, która przyprawi Was o zawrót głowy. Jest to również historia, w której czeka na Was relacja pomiędzy szefem a podwładną (może i na samym początku główna bohaterka nie miała o tym pojęcia, ale to mały szczegół). Niestety pomimo pięknego wydania, dobrego stylu autorki oraz ciekawych bohaterów, mam dość mieszane uczucia, co do tej pozycji. Od romansów wymagam coś więcej, a ta lektura nie zapewniła mi dużej gamy emocji, na którą liczyłam.
Poznaliśmy się w nocnym klubie. Zaczął mnie podrywać przy barze, a ja wprost nie mogłam oderwać od niego wzroku. Obłędnie przystojny, irytująco arogancki, ale pociągający jak diabli. Przy nim udało mi się nawet zapomnieć, że zaledwie parę godzin wcześniej rozstałam się z chłopakiem, i pozwoliłam sobie na chwilowe szaleństwo. Drinki z pewnością mi to ułatwiły…
Na jedną upojną noc.
Bez imion. Bez nazwisk.
Bez zobowiązań. Bez dalszego ciągu.
Najlepszy seks w moim życiu – ale to wszystko.
Takie przygodne znajomości nie są w moim stylu.
Następnego ranka przychodzę do pracy na stresującą rozmowę z naszym nowym klientem. I kogo widzą moje podkrążone, niewyspane oczy? Jego. A raczej trzech facetów, którzy wyglądają jak on. Trojaczki. W ramionach, którego z nich wczoraj krzyczałam z rozkoszy?
„Last resort” to jedna z tych książek, która doczekała się pięknego wydania. I nie, nie mam tu na myśli okładki, ale fragmenty plaży, które znajdowały się na początku oraz końcu każdego rozdziału. Ten element nadał pewien klimat tej historii - w trakcie lektury wręcz czułam ten gorący piasek z obrazka oraz szum morza.
Ale wracajmy do książki i jej fabuły, bo ten element pewnie najbardziej Was interesuje. Przyznam, że autorka ma przyjemny dla oka styl pisania, co w połączeniu z niezbyt długimi rozdziałami sprawiło, że przeczytałam ten tytuł w zaledwie jeden dzień.
W trakcie czytania zbrakło mi pewnej iskry - intrygi, która popchnęłaby całą historię do przodu. Owszem na samym początku byłam zaskoczona razem z Sutton kiedy spotkała swojego łóżkowego partnera w trakcie biznesowego spotkania, jednak później nie czułam już tak dużej fascynacji, mój entuzjazm wręcz malał z każdą kolejną stroną.
Przyznam, że w trakcie lektury było bardzo gorąco i nie tylko od pogody... Bromberg doskonale wie, jak rozpalić swojego czytelnika. Autorka bardzo dobrze poradziła sobie z przedstawieniem relacji, która połączyła głównych bohaterów. Ta książka wręcz kipi od chemii pomiędzy nimi, a ich docinki pomiędzy sobą były miodem dla moich uszu.
W „Last resort” czekają na Was bohaterowie, którzy tylko na pierwszy rzut oka wydają się stereotypowi - kiedy poznacie ich odrobinę bliżej, zmienicie o nich zdanie. Callahan w moim odczuciu był panem „co to nie ja”, jednak później zauważyłam, że to tylko jego maska, pod którą skrywa się lekko zagubiony mężczyzna. Najbardziej jednak spodobała mi się kreacja Sutton, kobiety po toksycznym związku, która wiedziała, w jakim momencie pokazać pazurki. Przyznam, że ta dwójka nieźle się dopasowała.
Jeśli chodzi o zakończenie, to jest ono idealne oraz na swój sposób słodkie, czyli takie, jakie lubię. Pomimo, że wiedziałam, do czego dąży cała fabuła to jednak z zapartym tchem czekałam na werdykt autorki - czy Sutton oraz Callahan są sobie pisani.
Czy książkę polecam? Schematyczność tej pozycji z jednej strony nie jest aż tak zła, ponieważ pozwoliła mi ona na pełen relaks w czasie czytania. Jeśli szukasz delikatnego romansu, który spowoduje wypieki na twarzy, zapisz sobie ten tytuł na później albo zabierz go ze sobą na tegoroczny urlop.