„Jego własność” autorstwa Ludki Skrzydlewskiej, stanowi świetne połączenie romansu z elementami kryminału, przez które ciężko jest oderwać się od tej lektury. Jak już wiele razy wspominałam, cenię sobie twórczość tej autorki za niebywały sposób połączenia kilku gatunków w jednej pozycji, co sprawia, że każda z jej książek poza wypiekami na twarzy, przyprawia mnie o szybsze bicie serca, co z kolei powoduje, że nie jestem w stanie przerwać jej historii dopóki nie przeczytam ostatniej strony.
Podobno sztuka łagodzi obyczaje. Z pewnością nie dotyczy to Williama Wolfe’a, gangstera i… kolekcjonera. To człowiek, który nie tylko nosi drapieżne nazwisko ― potrafi być naprawdę niebezpieczny, zwłaszcza gdy ktoś próbuje go oszukać. Na przykład sprzedać mu podrabianą grafikę. Taki błąd popełnił Kieran, narzeczony Bronte Dixon. W dodatku wmanewrował rzeczoznawczynię w potwierdzenie autentyczności obrazu, po czym zniknął. Co oznacza, że teraz to ona ma poważne kłopoty. Nie dość, że o nielojalności narzeczonego dowiaduje się od bandyty, to jeszcze William Wolfe oczekuje od niej, że odpracuje dla niego dług Kierana. Dług wynoszący, bagatela, pięć milionów dolarów. Sytuacja nie do pozazdroszczenia, tym bardziej że gangster wie o przeszłości dziewczyny coś, co powinno pozostać tajemnicą. I nie zawaha się skorzystać z tej wiedzy, jeżeli Bronte mu się sprzeciwi…
Do sięgnięcia po tę powieść skusiła mnie okładka - głownie jej kolorystyka, która jest po prostu genialna, ale wracajmy do książki oraz jej fabuły... „Jego własność” należy do nielicznych pozycji, których początek pobudza ciekawość czytelnika do takiego stopnia, że ten pragnie czytać więcej i więcej oraz nie jest w stanie oderwać się od lektury do momentu poznania jej zakończenia.
Jak to w twórczości tej pisarki bywa, „Jego własność” posiada narrację pierwszoosobową z wizji Bronte, co pozwala nam nie tylko zbudować więzi z tą postacią, ale również wejść w jej umysł i zrozumieć targające ją emocje oraz zachowanie, które momentami było dla mnie dość dziwne, jednak po czasie (po bliższym poznaniu jej osoby) zrozumiałam czemu postąpiła tak a nie inaczej.
Skoro już o bohaterach mowa, to powiem Wam kilka słów o świetnie wykreowanych postaciach, przez które zbyt szybko o tym tytule nie zapomnę. Pozwólcie, że zacznę od Bronte... Powiem Wam, że nie sądziłam, że ktoś może mieć większego pecha do facetów niż ja... Podziwiam tą kobietę, że była w stanie tak wiele znieść i przez tyle „smutnych” sytuacji nie zabiła żadnego z mężczyzn, który stanął na jej drodze.
Natomiast jeśli chodzi o męską postać tej historii, to przyznam że William nadal wątek tajemniczości tej książce. Należy on do bohaterów o których czytelnik wie dość mało. Niby Skrzydlewska z każdym rozdziałem opowiada nam kolejne smaczki na jego temat, to jednak w trakcie czytania czułam, że Wolfe woli trzymać mnie na dystans i mało kto jest godzien poznać jego prawdziwą naturę.
Czy książkę polecam? Polecam ten tytuł zdecydowanie przez jego intrygę, która trzymała mnie w niepewności aż do ostatniej strony. Kolejnym atutem tej lektury jest wątek sztuki - pierwszy raz miałam z czymś takim do czynienia i bardzo się cieszę, że poza wieloma emocjami „Jego własność” zapewniła mi też kilka stron ciekawostek, o których nie miałam pojęcia.