Tytuł „Mgła” zapewne nie jest wam obcy i większości kojarzy się on z kultowym filmem Johna Carpentera. Jednak na pięć lat przed tym jak Crapenter zrealizował swój film, początkujący wówczas pisarz James Herbert wykreował historię o tym samym tytule, jednak różniącą się diametralnie od tej znanej nam z filmu. Dlatego też niech nikogo nie zmyli tytuł, gdyż film, a książka to zupełnie dwie różne fabuły.
W skutek niespodziewanego trzęsienia ziemi z małego angielskiego miasteczka zostają zgliszcza, a z rozłamu powstałego na jego głównej ulicy wydostaje się tajemnicza, żółta mgła. Jednak zjawisko to niewiele ma wspólnego z prawdziwa mgłą, gdyż doprowadza ono każdego do utraty zmysłów i skrajnej agresji. Skutki są opłakane, a na efekty przemieszczającego się, żółtego oparu nie trzeba długo czekać. Wkrótce cała Wielka Brytania staje w obliczu pewnej zagłady, która może wydostać się poza wyspy...
Książka Herberta jest typowym horrorem „katastroficznym”. Zawiera wiele elementów, które zarówno wcześniej jak i później pojawiły się w znanych produkcjach grozy i SF. Weźmy na przykład „28 days later” czy „Last man on Earth” gdzie również „coś” niespodziewanego doprowadziło do masowej anihilacji mieszkańców Ziemi.
Autor stworzył kolejną, apokaliptyczną wizję, która ukazać ma w jak szybki i łatwy sposób doprowadzić można do zagłady ludzkości. A co najzabawniejsze, powodem całego zamieszania jest ludzka pycha i głupota.
Herbert ma dużą swobodę w posługiwaniu się słowem pisanym, efektem czego jest przystępny dla każdego styl. Powoli buduje napięcie, systematycznie rozwija fabułę, a co za tym idzie i akcję. Sposób, w jaki została napisana „Mgła” do złudzenia przypomina innego brytyjskiego pisarza, Harrego Adama Knighta, a konkretnie jedną jego książkę „Fungus”. Obie traktują o pewnego rodzaju epidemii, w podobny sposób budowana jest również fabuła. Najpierw opisane jest wydarzenie rozpoczynające całą historię, później na przemian ukazane są losy głównych bohaterów i postaci pobocznych nie mających większego wpływu na przebieg akcji. Na dobrą sprawę książki obu panów niewiele się od siebie różnią, tylko motyw przewodni inny.
W omawianej pozycji na próżno doszukiwać się jakiejkolwiek głębi czy drugiego dna. Jest to lektura typowo rozrywkowa. Autor nawet nie starał się sprawiać pozorów, że ma być inaczej. Bohaterowie są jednowymiarowi, bez polotu czy jakiegokolwiek konkretnego rysu psychologicznego. Nie jest to jednak jednoznaczne z jakością książki, bowiem ta sama w sobie jest lekturą przyzwoitą, zgrabnie napisaną i ciekawą
Zastanawiającym jest fakt, iż książka napisana została ponad trzydzieści lat temu, a czytając ja ma się wrażenie jak by powstała w okresie ostatniej dekady. Myślę, że jest to dużym plusem i zaletą, świadczy bowiem o ponadczasowości. Na pewno jest to jedna z lepszych książek tego autora i warto po nią sięgnąć w wolnej chwili.