Autorka, Amerykanka pochodzenia koreańskiego uczyła przez cały rok 2011 języka angielskiego grupę starannie dobranych północno-koreańskich studentów w uniwersytecie na obrzeżach Phenianu. Miała zatem unikalną okazję nie tylko żyć dłużej w tym zamkniętym kraju, ale też dobrze poznać swoich uczniów ich zachowanie, sposób myślenia, mentalność.
Życie na zamkniętym kampusie było jak w więzieniu, bez kontaktu ze światem zewnętrznym, pod okiem strażników, gdzie trzeba się kontrolować na każdym kroku, żeby nie powiedzieć czegoś niewłaściwego, każde zaś wyjście poza kampus, było ściśle kontrolowane i reglamentowane. Tą atmosferą więzienia przesiąkają też wykładowcy, bez przerwy obserwowani i nagrywani. Pisze autorka: „świadomość bycia cały czas obserwowaną była wycieńczająca. Czułam się, jakby zakopywano mnie żywcem, jakby zasypywano mi twarz piachem. Od tej jednostajności kolejnych dni zaczęło mnie mdlić, prawie jakbym dostała choroby morskiej.” I dalej: „Po raz pierwszy w życiu myślenie było dla mnie niebezpieczne i mogło zagrozić mojemu przetrwaniu”. To świat z Orwella, mogą go lepiej zrozumieć ci, co żyli w komunizmie, chociaż w Polsce nigdy tak źle nie było, nawet w najgorszych czasach stalinizmu.
Najciekawszy w książce jest opis mentalności studentów: ich kolektywizmu – wszystko robią razem, nie ma 'ja' jest tylko 'my'; ich entuzjazmu dla nauki; ich przekonania, że ojczyzna jest najważniejsza i najlepsza, zaś wszystkie inne kraje zostają w tyle; ich braku wiedzy o otaczającym świecie (nie wiedzą, w jakim mieście stoi wieża Eiffla) co nie dziwi wobec braku dostępu do internetu. Co ciekawe, tracą też poczucie czasu: nie wiedzą kiedy został nakręcony ich ulubiony serial, nie znają wieku przywódców, nasuwa się skojarzenie z 'Małą Apokalipsą' Konwickiego, zaburzenie poczucia czasu też jest formą zniewolenia. Inna ciekawostka: notorycznie okłamywali swoją nauczycielkę. Czy okłamywali tylko ją, jako obcą, czy także siebie nawzajem, autorka nie wspomina. Studentów obowiązywał reżim koszarowy: na komendę wystawiali warty, jeździli na prace polowe, sprzątali, każdy ich krok był kontrolowany.
Z drugiej strony są to mili, pracowici, żądni wiedzy, delikatni, serdeczni ludzie, bardzo się przywiązali do nauczycielki, wręcz płakali przy rozstaniu.
Pamiętajmy, że autorka portretuje członków tamtejszej elity: mają dobre życie i mogą się uczyć, reszta narodu przymiera głodem i nie ma czasu na naukę, dla nich jest ważne jak zdobyć jedzenie na następny dzień; takie życie opisano w wielu książkach o tym kraju. Mimo to nawet na kampusie uniwersyteckim, który z definicji ma być świetnie zaopatrzony, życie jest niełatwe: często wyłączają prąd, marnie ogrzewają i podle karmią.
Książka jest przegadana, autorka za dużo pisze o sobie, o swojej rodzinie, romansach itd., można by to wyciąć bez szkody dla treści. Poza tym tłumaczenie szwankuje, wymyślono np. obrzydliwy neologizm 'odpowiednik' na określenie ludzi, którzy czytają i zatwierdzają wszelkie materiały dydaktyczne. Już lepsze byłoby słowo 'kontroler'
Mimo tych zastrzeżeń książka jest warta przeczytania jako unikalne świadectwo życia w ostatnim bastionie realnego socjalizmu.