“Czytałam tysiące książek i zachwycałam się milionem przecudownych scen. Zakochiwałam się w bohaterach i wyobrażałam sobie, że jestem na miejscu bohaterek. Zazdrościłam im mężów, chłopaków, bratnich dusz. Ale teraz? Teraz to one mogłyby być zazdrosne o mnie.”
To teraz ładnie proszę mi się tu przyznać - która z Was ma to samo co Aymee ? Ile razy trzymając książkę w ręce, czytając o tym co przechodzą bohaterowie, zazdrościliście im tego wszystkiego ? Oczywiście ja nie mówię, że mnie to nie dotyczy 😀wręcz przeciwnie.
Ale zdecydowanie Aymee ma tu rację - Shane’a zazdrościłam jej niesamowicie, od pierwszego tomu, do końca drugiego i chyba nie przestanę. Mimo wszystkiego czego tu się dowiedziałam. Mimo, że ta historia niesamowicie mnie poturbowała. Nadal to kocham.
To romans jak z bajki, taki piękny, ta miłość jest wręcz idealna. Choć setki innych za mną, choć tak jak Aymee mam wyjątkową słabość do Rhysanda i Cardana… Shane pokazywał jej na każdym kroku, że jest skłonny dać jej gwiazdkę z nieba za jeden uśmiech. Jakby żył po to by dawać jej szczęście. Wyrozumiały niesamowicie, troskliwy, przewidujący jej potrzeby, wyczuwa najmniejsze zmiany nastroju. Kocha totalnie całym sercem i to czuć na każdej stronie.
Niesamowicie zachwycił mnie pierwszy tom, ten wcale nie okazał się słabszy. Ciekawiło mnie co jeszcze można dodać do historii tej dwójki, bo miałam wrażenie, że tylko “ i żyli długo i szczęśliwie”. Ale …Sandra postanowiła ich postawić nad krawędzią. Doprowadziła do sytuacji, w której myślałam, że już nie ma szans by byli szczęśliwi, niezależnie czy razem czy osobno.
Tak na dobrą sprawę, nie rozumiałam czemu autorka w pierwszym tomie nie wyjaśniła po co na wstępie pierwszego, Shane i jego przyjaciele, podpalili swoją szkołę. Tę szkołę dla bogatych, przez co uczniowie musieli uczestniczyć w zajęciach w budynku szkoły publicznej z “plebsem” , zwykłymi ludźmi bez milionów na koncie. A teraz już wiem, że Sandra trzymała w zanadrzu dosłownie bombę, fakty które doprowadziły mnie do stanu, w którym przez łzy czytałam ostatnie kilkadziesiąt stron, bojąc się każdej kolejnej. Tyle bólu w jednej książce i to po tak wielkiej dawce szczęścia. To bolało nawet mnie.
Co tu jest ważne ? Co tu Was zaciekawi ?
Piękne nawiązania do Dworów Maas i Okrutnego księcia. Fanki tych serii będą zdecydowanie zachwycone jak autorka wykorzystała te wątki.
Pies. Skittles, nowofundland. Tego sierściucha nie da się nie kochać. Chyba, że zrzuca z zazdrości z łóżka, czy gryzie w tyłek, ale to już problem Shane’a…
No właśnie - humor ! Kocham Sandrę chyba wręcz, bo jej poczucie humoru jest takie jakie po prostu uwielbiam. Nie zliczę ile razy musiałam przerwać czytanie żeby skończyć w spokoju rżeć ze śmiechu podczas gdy moje dzieci patrzyły na mnie jak na wariatkę.
Rodzina. Może Aymee już nie ma kompletnej rodziny ale ma taką idealną, gdzie ojciec zrobi wszystko by dbać o swoje córki i je chronić. Gdzie jego podejście jako rodzica choćby do kwestii… seksu, niesamowicie mi się spodobało i ciekawi mnie czy ja za te parę lat będę umiała tak na to wszystko spojrzeć. Gdzie siostry kłócą się jak na rodzeństwo przystało ale są dla siebie wsparciem, wiedzą, że mogą na sobie zawsze polegać, że będzie miał je kto pozbierać do kupy w najgorszych chwilach życia.
Ale rodzina Shane’a też ma liczne zalety i stworzyła tu Sylwia osoby wyjątkowo bogate, które nie mają się przy tym za lepszych od innych.
Przyjaźń. Różne oblicza przez przekomarzanie, dokuczanie sobie na wszelkie możliwe sposoby, przez motywowanie do działania, pilnowanie siebie nawzajem, po wsparcie, troskę i umiejętność wylania tzw kubła zimnej wody by przywołać do porządku osobę tego potrzebującą w trudnych chwilach.
Pięknie pokazała tu autorka wyrozumiałość zarówno Dal jak i Aymee gdy ich ojciec próbuje zacząć żyć bez żony, ponownie pokochać. Nie robiły mu problemów, nie rzucały aluzji, że to za szybko, że za słabo kochał ich matkę. Dojrzałość dziewczyn i to jak bardzo kochają ojca, chwyta tu za serce.
“To że kocha się kogoś nowego, nie oznacza, że inni ludzie przestają dla nas coś znaczyć albo że nową miłością zastępuje się starą. Po prostu serce jest zdolne pomieścić o wiele więcej miłości, niż zakładamy.”
Dojrzałość, no właśnie. Bohaterowie są na etapie podejmowania decyzji o swojej przyszłości. Autorka zwraca uwagę tu na związane z tym dylematy, niepewność. Nie każdy już w tym wieku wie jak chce by wyglądało jego życie. I to nie jest złe. Plus brak akceptacji samej siebie w przypadku Aymee. Czuć jak wiele dręczy ją kompleksów, że przy idealnym Shanie czuje się jak taka szara myszka. Czy ma ku temu powody ?
“Bolały mnie serce i każda komórka ciała. Bolały mnie własne słabości.”
Właśnie uświadomiłam sobie, że jakbym wyliczyła wszystko to pewnie recenzja miałaby tyle stron co książka, o ile nie więcej. Ale musicie mi uwierzyć, że ta historia ma wiele zalet. Ona sama jest jedną wielką zaletą.
A końcowe wątki wywołały szok, niedowierzanie, przerażenie i niesamowity ból. Do czego doprowadzą ujawnione przypadkiem fakty z przeszłości, sami sprawdźcie. Ale koniecznie!
Ja przyznam, że miałam nadzieję, że Sandra zostawi tu to niedokończone, że nie będę wiedziała, jakie finalnie padną decyzje. Bo oczywiście liczyłam na kolejny tom. To seria z rodzaju tych, z którymi jako czytelniczka, najchętniej bym się nie rozstawała. I czytałam ją znacznie dłużej niż powinnam, żeby nie mieć jej za szybko za sobą.
Już tęsknie…
Dziękuję za możliwość przeżycia tego wszystkiego