Ostatnio coś mnie ciągnęło do książek postapo. Zaczęło się od słynnego już „Metra” Dmitra Glukhovsky'ego, przez „Silosa” Hugh C. Howeya, aż do „Świata po powodzi” Kassandry Montag. Byłam bardzo ciekawa apokaliptycznej wizji świata w tej powieści. Na pierwszą myśl przyszła mi historia biblijnego Noego. Poza tym spodziewałam się mrożącej krew w żyłach walki o przeżycie. Jakie wrażenie zrobiła na mnie ta powieść?
Krótko o fabule. W wyniku działalności człowieka dochodzi do ogromnych zmian klimatycznych. Po wielu latach podnoszenia się poziomu wód następuje wielki potop, który zalewa praktycznie wszystkie lądy. Pozostaje jedynie niewielki archipelag kolonii utworzony ze szczytów gór. Wśród bezkresnych wód nadal toczy się życie tych, którzy przetrwali, jednak nic już nie jest takie jak dawniej. Myra samotnie wychowuje Pearl. Po utracie starszej córki — Row, jest gotowa bronić młodszą za wszelką cenę. Pewnego dnia odkrywa, że Row żyje, ale przebywa uwięziona na dalekiej północy. Myra postanawia wyruszyć w niebezpieczną podróż i uratować dziewczynkę.
Zaraz po przeczytaniu tej książki nasunęła mi się jedna myśl. Dlaczego człowiek, istota rozumna i obdarzona najwyższą inteligencją, sama sobie utrudnia życie? Dlaczego na własne życzenie je niszczy? Dlaczego ustawia się na kurs autodestrukcyjny, jakby nie był w stanie przewidzieć konsekwencji swoich poczynań? Wizja ogromnej powodzi, jaka mogłaby zalać świat, przeraża. Podczas czytania nietrudno wyobrazić sobie ten wodny bezkres, gdzie słychać tylko szum morza i od czasu do czasu dźwięk jakiegoś ptaka. Najgorsze w tym wszystkim jest to, że ludzie i tak pomimo wszelkich ostrzeżeń są w stanie doprowadzić naszą planetę do takiego stanu.
Abstrahując od postapokaliptycznej wizji krajobrazu. Jak łatwo się domyślić, skoro brakuje lądu do zamieszkania, ci którzy przeżyli, walczą o niego. Gdzie kończy się granica człowieczeństwa? Jak my byśmy zachowali się wobec takiej sytuacji, kiedy brakowałoby czegokolwiek? Jakiego wyboru dokonalibyśmy, gdyby trzeba było postawić na szali swoje życie lub naszych bliskich, a obcego człowieka? I właśnie w tym momencie warto wspomnieć o zachowaniu Myry, która postanowiła za wszelką cenę odnaleźć i uratować córkę. Wybrała się w podróż wraz z drugim dzieckiem zdając sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Wreszcie musiała podjąć właśnie tak trudną decyzję. Czy wybrać ratunek dziecka, czy życie obcych ludzi, którzy jednak jej pomogli? W tym momencie i czytelnik zaczyna się zastanawiać, czy potraktować ją jako godną bohaterkę obdarzoną niezwykle silną matczyną miłością, czy bezwzględnie okrutną, która świadomie mogła pozbawić życia wiele osób?
Zdecydowanie „Świat po powodzi” jest jedną z tych książek, która skłania do refleksji. Do tego przeraża swoją wizją, momentami smuci, łapie za serce i niekoniecznie pozostawia nadzieję na lepsze jutro. Czy czyta się ją dobrze? Pomijając dość przygnębiającą atmosferę tak, czyta się dobrze. Mimo wszystko chce się poznać dalsze losy Myry i na pewno każdego czytelnika ciekawi, czy uda jej się dotrzeć do Row i ją uratować. Tego dowiecie się na samym końcu książki.
Podsumowując, „Świat po powodzi” to dość smutna powieść, która każe się zatrzymać na chwilę i pomyśleć o swoim postępowaniu wobec planety. Ukazuje wizję tego, co może przytrafić się ludzkości, jeśli nie zadbamy o środowisko wokół nas. To także historia skłaniająca do refleksji nad postępowaniem człowieka w danych okolicznościach. O tym, czy można oceniać kogoś nie będąc na jego miejscu lub nie znając przyczyn owego zachowania. Osobiście polecam przeczytać, zwłaszcza w dobie walki o dobro naszej Ziemi.